Cierpię... Nie cierpię facetów. Nie mogę się nadziwić, że wypowiadam te słowa... Cóż, Pan Zbyszek skutecznie pomógł mi się przełamać do ich wypowiedzenia. Bo generalnie jest tak, że ja uwielbiam facetów. Żeby nie przywarło do mnie znamię nimfomanki, spieszę napisać, że lubię ich tak, jak się lubi pewien odcień zieleni albo biedronki albo kłębiaste chmury na niebie. Tak po prostu.
Dziś po raz kolejny mam ogromną przyjemność zaprosić Was na efekt wspólnego wirtualnego gotowania z Panną Malwinną. Tym razem zmontowałyśmy pyszne udka o chińskich aromatach. Udka moczone wcześniej przez noc w aromatycznej marynacie nasiąkają wilgocią, zapachem i smakiem.
Robiłam wersję bez posypywania góry płatkami migdałowymi oraz z płatkami, wypróbowałam z dżemem z czarnych porzeczek, a także z czerwonych. Obie wersje przepyszne, zdecydowanie polecam! Ja na pewno zrobię je jeszcze nie raz. :)
Gnocchi to włoska wersja naszych kopytek. Mimo iż przepisy potrafią być łudząco podobne to smak i przede wszystkim konsystencja kluseczek jest nieco inna. Włoska wersja jest bardziej delikatna, rozpływająca się w ustach. Mają również charakterystyczny wzorek, w którym zbiera się sos w ugotowanych kluseczkach. Ponadto podaje się je w inny sposób. Najprostszy to masło i parmezan, ale równie często są to różne sosy. Moje dzisiejsze gnocchi są w pysznym sosie bazującym na pomidorach, oliwkach i mozzarelli. Robi się je szybko i łatwo. Jak dla mnie są łatwiejsze do wykonania niż nasze rodzime kopytka. To co? Mała odmiana?
Bataty szorujemy (nie obieramy ze skóry, po upieczeniu sama odchodzi bez problemu), kroimy wzdłuż na ćwiartki, mieszamy w misce z olejem, solą, pieprzem i nerkowcami. Układamy na blasze, wylewając na nie z miski pozostały olej. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do ok 200 stopni (ja piekłam w 180 bo mój piekarnik dobrze grzeje) pod koniec pieczenia posypujemy bataty tymiankiem. Pieczemy 20-30 minut do miękkości i zabrązowienia.
Inspiracją były ciasteczka Agaty, jednak z jej przepisu wyszły mi jakieś-takie twarde. Stwierdziłam więc, że skorzystam z mojego starego przepisu na ciasto półkruche i po lekkiej modyfikacji - WYSZŁO CUDO :)
Kulebiak przywędrował do nas ze Wschodu. W wielu domach piecze się go właśnie teraz, na Wielkanoc. Farsz może być w nim przeróżny: warzywny, mięsny lub z rybą. Moja Mama (nauczona przez Prababcię) robi go z kapustą, jajkiem na twardo i dużą ilością koperku. Mój to poniekąd dzieło przypadku- miałam kawałek cielęciny i musiałam go w jakiś smaczny sposób wykorzystać. Padło na kulebiak właśnie.
Przepis na te jajka pochodzi ze starego numeru jakiejś świątecznej gazety i już od dłuższego czasu nie dawał mi spokoju. Byłam bardzo ciekawa jak smakują takie marynowane jajka i muszę powiedzieć, że trochę się bałam, że będę musiała je wyrzucić bo wyobrażałam sobie, że nie będą do zjedzenia.
Chyba mam bzika na punkcie makaronu a zwłaszcza sałatek makaronowych. Wypróbowałam już tyle wersji, że wszystkie zaczynają mi się wydawać podobne. W dzisiejszej dość istotny jest dodatek ogórka i czosnku. Sałatka znika w bardzo szybkim tempie.
Pomysł na zapiekankę podsunęła mi Gosia z bloga Moje Ekspresje Kulinarne. Przepis dostosowałam do tego, co akurat znajdowało się w mojej lodówce i chwilę później zajadaliśmy smaczny obiadek. Sycąca i pyszna zapiekanka. Polecam. Oczywiście nie jest zbyt fotogeniczna, ale co tam ;)
Wiedziałam, że to danie będzie hitem. Ale jak mogło być inaczej skoro warzywa i mięso włożone do jednego naczynia to zawsze gwarancja kulinarnego sukcesu, przynajmniej u mnie w domu. Danie znalezione u Grumków smakuje wspaniale, mięso jest soczyste, warzywa chrupiące. Całość na 5 z plusem.