truskawkowe tiramisu. jakich mało.
jeszcze o truskawkach porozmawiamy. temat świeżych truskawek jeszcze przed nami. czerwiec, ojciec polskich truskawek jeszcze śpi. gdzieś. jak niedźwiedź w zimie.
a przecież przebiśniegi, stokrotki i krokusy samą swoją obecnością wołają, że wiosna, że ciepły wiatr, że już bazie i … pierwsze nieprzespane noce alergików cierpiących przez pierwsze pylące drzewa. tak, ja też jestem tym, który radośnie śpieszy do apteki, ciągnąc za sobą katar sienny.
kiedy skończy się to szaleństwo (dla mnie), przyjdzie czas na szaleństwo truskawkowe. tymczasem dla wszystkich ratujących się zimą mrożonymi truskawkami – przepis na bezbłędne truskawkowe tiramisu. bezalkoholowe i fantastycznie różowiutkie.
/przepis inspirowany tym oto przepisem/
/niestety na koniec czekolady brakło, więc zastąpiłam je – ja w tradycyjnym Tiramisù - kakaem./
z pamiętnika MM (czyt.: Młodej Matki)
refleksja na temat… kolek.
Kolka. Słowo o ogromnej sile rażenia. Na jego dźwięk, bledną twarze wszystkich świeżo upieczonych rodziców, którzy wówczas nerwowo przełykają ślinę. Kolka. Pięć liter a tyle wymordowanych godzin z życia małego człowieka ale i jego rodziców. Niby nie choroba, a jednak rodzice, których dzieci doświadczyły tej przypadłości odsyłani są z gabinetu pediatrycznego z “krzyżykiem na drogę”. Przez innych natomiast poklepywani z współczuciem na twarzy, mówiącym tyle co: “Łączymy się w bólu…”. Ja, rodzic bez doświadczenia i – na co dzień – sama z Jagódką, o kolce dowiedziałam się jeszcze w ciąży. Dziecko znajomej miało kolki, a obraz jaki rozpowszechniany był w moim małym miasteczku przedstawiał pokój pełen ciepłych pieluch, porozrzucanych butelek z wodą tudzież herbatką z kopru włoskiego i buteleczek po słynnym sabie* z wanienką pełną ciepłej wody na planie pierwszym. Dopiero w tle dostrzec można było umęczoną kobietę z workami pod oczami, w powyciąganych dresach i poklejonych od potu włosach, która walczy ze łzami w oczach z “nieznaną siłą” obecną w brzuszku niemowlęcia. Cały pokój tonął w rozdzierającym serca i uszy wrzasku. Sama ta wizja zatrważała, więc modliłam się w duchu, by moje dziecko nie cierpiało. Urodziła się grzeczna Jagódka, śpiąca i jedząca na przemian. Mama mogła odpocząć. Ale… Nadeszła czwarta doba a z nią mrok wieczornych wrzasków. Żadnych stanów pośrednich: albo cisza albo wrzask niczym z zarzynanego prosięcia. Lulanie, noszenie, śpiewanie. Wszystko o widowiskowym charakterze i dodatkiem łez. Moich i Jagódki. Oczy na zapałkach i ból kręgosłupa. Koncerty kończyły się po kilku godzinach, najczęściej wtedy, kiedy dochodziłam do wniosku, że jeszcze minuta i odpadną mi ręce. I tak do końca trzeciego miesiąca. Dzień w dzień. Jagódka – mimo tak ujmującego spojrzenia – wieczorową porą przeobrażała się w kłębek bólu. I do tego te łzy jak grochy. Rodzice “kolkowych dzieci” prześcigają się w wymyślaniu sposobów, które pomagają. A tak naprawdę nie ma uniwersalnego lekarstwa i metody. Niemowlęta, jak i dorośli, są różne. Jednych z przeziębienia wyciąga herbata z sokiem malinowym, ewentualnie ciepłe mleko z miodem, czosnkiem i masłem. A innemu tylko farmaceutyki. Z kolką jest tak samo. Jednym dzieciom wystarczy masaż, a inne, odporne na wszystkie domowe sposoby, będą wyły dopóki nie poda im się słynnego niemieckiego saba. Zgadnijcie, którym typem była Jagódka. Tym drugim, a jakże. Jakim cudem nie zwariowałam wtedy? Do dziś stanowi to dla mnie niewiadomą. Podejrzewam jednak, że to dzięki odsieczy w postaci optymistycznie nastawionej teściowej. Przybyła i oderwała mi dziecko od piersi. A we mnie, oczywiście, coś się zbuntowało. Nastroszyłam się w sobie i zaczęłam udawać dzielną Matkę Polkę (która jest przecież absolutnie niezastąpiona!). Tymczasem, mimo wewnętrznej pokusy ciągłego zaglądania do kuchni czy sypialni, udało mi się zamknąć za sobą drzwi pokoju i włączyć telewizor. Teściowa przyjeżdżała potem jeszcze kilkukrotnie w czasie trwania tych kolek, a mój wewnętrzny żołnierz-matka dopuścił nawet możliwość wyjścia na zakupy. Początkowo robiłam je wciąż zerkając na zegarek (godziny karmienia) lub telefon (czy aby nie dzwonią z domu, że Mała szaleje) i to na wyścigi, jakbym co najmniej zostawiła coś na gazie. Potem, zabezpieczając się wkładkami, byłam w stanie nawet pójść do fryzjera. Wciąż przypominałam widmo, tym razem jednak miałam ładną fryzurę. Pewna położna powiedziała mi następnego dnia po porodzie, że czasem pierwsze miesiące są gorsze niż sam poród. Wtedy tylko się uśmiechnęłam. Teraz bym tego nie zrobiła i z powagą przytaknęła. Miała kobita rację. _________________ *sab – Sab Simplex, lek produkcji niemieckiej, niedostępny w Polsce (o ile mi wiadomo), z największą możliwą dawką simetikonu – substacji czynnej, która ułatwia usuwanie gazów z jelit. Słynny jest on dlatego, że wielu dzieciom dopiero ta dawka przynosi ulgę. Polskie leki zawierające tę substancję, mają jej mniej, dlatego nie zawsze są skuteczne.