Najważniejsza suknia w życiu kobiety i najprostsze ciasto z truskawkami. Galette
Nigdy bym nie pomyślała, że zwariuję na punkcie kiecki.
W ogóle do tego całego ślubnego zamieszania podchodzę z pewnym dystansem i zdrową dozą ironii. Niech dowodem na to będzie fakt, że po suknię wybrałam się trzy miesiące przed planowanym zamążpójściem, co w dzisiejszym świecie jest po prostu nie do pomyślenia. Okazało się bowiem (co przyjęłam nie tylko ze zdziwieniem, ale też pewną grozą), że panny młode suknie wybierają minimum rok wcześniej! Na tę nowinę uniosłam brew i przyjrzałam się uważniej pani Ani sądząc, że już na wstępie ze mnie pokpiwa, a tak się przecież nie godzi. Jednak nie. Pani Ania była absolutnie poważna, i ona również wpatrywała się we mnie zgrozą przejęta. Westchnęła ciężko, po czym wręczyła mi katalog i nakazała wybranie modeli, które mi się podobają. Zanotowałam więc szybciutko z sześć pozycji zaznaczając, że pierwszą widziałam na stronie i to właśnie ona przekonała mnie, żeby ten akurat salon odwiedzić jako pierwszy.
Pani Ania zaprowadziła mnie do przebieralni, dała halkę z wielkim kołem, po czym przyoblekła mnie w największą suknię, jaką kiedykolwiek na sobie miałam. Moje jęki skwitowała krótkim stwierdzeniem, że dzisiejsze suknie są bardzo lekkie, a następnie zapędziła mnie przed ogromne lustro. A tam... Stanęłam jak wryta. To była nie tylko najpiękniejsza suknia, jaką widziałam, ale też idealnie do mnie pasowała. Do teraz jestem głęboko przekonana, że projektantowi musiałam się przyśnić, bo czy możliwe jest, żeby ktoś sam z siebie uszył moją wymarzoną suknię ślubną...? Koronkowy dekolt, króciutki rękawek, przedłużony stan i dół, który zawróciłby w głowie każdej kobiecie. A do tego wszystkiego tren! Mówię Wam, poczułam się jak księżniczka. A jak jeszcze moją frywolną tego dnia fryzurę pani Ani przyozdobiła welonem widziałam, jak Mamuni zakręciły się w oczach łezki. A potem spojrzałam na metkę, i mój zachwyt ustąpił czystemu przerażeniu...
Czując się w obowiązku, przymierzyłam pozostałe suknie z listy, podziękowałam pani Ani i ruszyłam na podbój kolejnych salonów. Łącznie przymierzyłam z piętnaście sukienek, z czego jedna była też w porządku, ale tańsza od tej wymarzonej o zaledwie trzysta złotych... A gdy wchodzimy w grube tysiące, taki drobiazg nie robi już przecież różnicy.
Wróciłam do domu z mieszanymi uczuciami. Co robić...? Wydać na wymarzoną suknię worek pieniędzy, czy szukać dalej wiedząc, że drugiej takiej nie ma...? Gryzłam się potwornie. Zazwyczaj dość twardo stąpam po ziemi, a fatałaszki nie robią na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Owszem, lubię kupić sobie nową sukienkę, ale tę założę przecież tylko raz! Ciężka sprawa, nie ma co...
Po kilku bezsennych nocach i długich dyskusjach nie tylko z sobą samą, podjęłam męską decyzję. Zadzwoniłam do pani Ani, umówiłam się na spotkanie i... Kupiłam suknię! A raczej zamówiłam, bo teraz muszą sprowadzić mój rozmiar, a później tu zwężyć, tam poszerzyć... I choć poczułam wyraźną różnicę w ciężkości mojego portfela, to poczułam się też lżej na duszy. W końcu ślub bierze się raz w życiu (kto w dniu ślubu zakłada inaczej, chyba jednak powinien zrezygnować z małżeństwa), więc jak szaleć, to szaleć. Najwyżej przez następny miesiąc będziemy jeść tylko chleb...
Póki co jednak śmierć głodowa nam nie grozi, zapraszam więc na wyjątkowo pyszną tartę z truskawkami. Pomysłem na wspólne gotowanie było tym razem ciasto kruche w towarzystwie najpopularniejszych czerwcowych owoców. Nie miałam jednak zbyt dużo czasu, a i zawartość lodówki jest, powiedzmy, ciągle dość skromna (po wakacjach brakuje nam motywacji na porządne zakupy i uzupełnienie zapasów). Stwierdziłam więc, że galette będzie idealna. Bajecznie prosta, szybka i zaskakująco pyszna. Ciasto pozostaje kruche, owoce są słodkie i miękkie, a całość oprószona cukrem pudrem wygląda nader zachęcająco. Brak większej ilości truskawek uzupełniłam rabarbarem - prosto z ogródka!
Truskawkowe smakołyki na kruchym cieście znajdziecie też u Ani i Mirabelki.
Galette z truskawkami i rabarbarem
Składniki: (na niewielką tartę)
kruche ciasto:
- 250 g mąki pszennej
- 65 g cukru
- 150 g zimnego masła
- 2-3 łyżki zimnej wody
nadzienie:
- 225 g truskawek
- 140 g oczyszczonego rabarbaru
- 3 łyżki cukru
- 1 łyżka mąki pszennej
- 1 łyżeczka mielonego kardamonu
dodatkowo:
- 1 łyżka cukru pudru
Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Partiami dodawać wodę - ciasto powinno się ładnie połączyć, ale nie może się kleić. Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30 minut.
Schłodzone ciasto rozwałkować na koło o średnicy około 28 cm.
Truskawki umyć, osuszyć, odciąć szypułki. Pokroić na ćwiartki. Rabarbar pokroić na plastry grubości 1 cm. Owoce wymieszać z cukrem, mąką i kardamonem. Wyłożyć na środek ciasta, zostawiając 5 cm od brzegu. Brzegi ciasta zawinąć na owoce, delikatnie przyciskając.
Piec w 180 st. C. przez 35 minut. Ostudzić.
Przed podaniem oprószyć cukrem pudrem.
Smacznego!
Teraz moim jedynym zmartwieniem w kwestii sukni jest utrzymanie stałej wagi aż do sierpnia. Wcinam więc drugi już kawałek ciasta - w końcu nie mogę schudnąć, prawda...?