Pamiętam, jak w każdą „niedzielę po kościele” ludzie całymi pielgrzymkami ustawiali się w długim ogonku przed ciastkarnią. Czasem my też to czyniliśmy - ja domagałam się wtedy kokosanek. Ptysie, eklery i babeczki z owocami mogły nie istnieć. Sporadycznie tylko zamieniałam obiekt moich cukierniczych westchnień na napoleonki.