Zupa szczawiowa na Twe bolączki
Stanowczo za rzadko gotujemy zupy! Bez bicia przyznajemy, że ostatnimi czasy uprawiamy ten proceder średnio raz w miesiącu. Za mało, wiemy. Zupy trzeba jeść. Wiemy. Zupy są zdrowe. WIEMY. No właśnie, obraz mamy Sandman stojącej nad głową, nieustępliwie grożącej palcem w oczekiwaniu na opróżnioną do dna miseczkę zupy, pojawił się jak z bicza trzasnął. Gdy już się zdecydujemy, achów i ochów nie ma końca, zachwyty trwają ze trzy dni, bo jak gotować zupę, to tylko w ilościach hurtowych. Nasze obiady, a niejednokrotnie także i kolacje, zdominowane są wówczas przez zupę. Po każdej łyżce, łypiąc spode łba (wara od mojej miseczki!), solennie obiecujemy poprawę, bierzemy siebie nawzajem na świadków, deklarując co raz to większe ilości przygotowywanej tygodniowo mikstury.
Ale, jeśli zupa to na prawdziwym bulionie. Nie jakiejś tam kostce. Nie jakiejś tam zawiesinie gotowanej na smutnym żeberku ze smutną marchewką. Prawdziwy, pyrkoczący kilka godzin bulion, esencjonalny, mocny, smakowity. Owszem, można przygotować na zapas, owszem można mrozić. Z przygotowanej zawczasu mikstury zdaża nam się korzystać. Sklepowe gotowce omijamy jednak szerokim łukiem. Zupa kojarzy nam się z wakacjami u dziadków, gdzie zupę można było zjeść na śniadanie, obiad i kolację; z domem, bo co domowe, winno być w domu przygotowywane. I to nie byle jak, naprędce, tylko z odpowiednim namaszczeniem i rytuałem. Niejednokrotnie w trakcie gotowania zdarza nam się dzwonić do wspomnianej mamy Sandman, pytając o trick i poradę, by przywołać smak, któregi w dzieciństwie tak unikaliśmy.
Wygląda więc na to, że aby magię dobrej zupy można było docenić, nie może ona pojawiać się zbyt rzadko. W przypadku szczawiowej jesteśmy jednak w stanie wskazać pewną regularność. Pojawiała się na stole zwykle podczas wakacji. Cała rodzina zgodnie rozpoczynała od niej dzień, jeśli poprzedniego wieczoru z podlaską fantazją świętowano zakończenie sianokosów, żniw, często też wykopków. Kwaśna, gęsta, okraszona solidną porcją żeberek zupa szczawiowa stawiała na nogi, rozwiązywała języki, na powrót przywracała życie. Wszystkie inne sposoby na kaca w stylu kwasu z ogórków, kefiru czy herbaty z cytryną nijak się miały w starciu z parującym talerzem babcinej szczawiowej.
Syndrom dnia następnego nie był jednak powodem, dla którego sięgnęliśmy po tę zupę. To raczej syndrom domowego obiadu, pożądanie skierowane w stronę zupy tak sycącej, że z powodzeniem stanowiącej cały posiłek. Zobaczywszy u rzeźnika piękny kawałek żeberka, zdecydowaliśmy się w oka mgnieniu. Zalegające w piwnicy słoiczki zasmażonego szczawiu - prezent od mamy Sandman - przechyliły szalę. Moment ten był również bardzo edukacyjny dla naszego związku: pomimo że znamy się już 11 lat, nie wiemy o sobie wszystkiego. Pani Sandman była bardzo zaskoczona szczawiem w słoiczku, w jej domu rodzinnym szczawiową przyrządzało się na świeżo, wyłącznie latem. Zakonserwowana kwaśność była domeną rodzinnych stron Pana Sandmana. Do dziś wspomina te czasy, gdy spędzał czas na boisku i zaganiany był do ścinania i segregowania szczawiu. Tu sprostowanie: choć pochodzi z rodziny o długoletnich kolejowych tradycjach, po szczaw nie wyprawiał się na żaden nasyp. Przydomowy ogródek miał specjalnie wydzielone szczawiowe miejsce. Dziś zdradzić możemy, iż selekcji nie dokonywał zbyt dokładnie, głębsza analiza, oddzielanie tego, co szczawiem było, a co zwykłym chwastem, zajmowało stanowczo zbyt dużo czasu, który tak dobrze można było spożytkować, grając w piłkę kopaną. Niniejszym przeprasza całą rodzinę, jeśli przez jego sportową ambicję zmuszona była skosztować chwastów :)
Dziś zabieramy Was w krainę ganiającego za piłką Pana Sandmana, skrupulatnie segregującej szczawiowe liście ubranej słomkowy kapelusz Pani Sandman oraz przywracającej wspomnienia, stawiajacej na nogi prawdziwej, wiejskiej gęstej od mięsiwa i śmietany szczawiowej zupy.
Zupa szczawiowa
Składniki: 3 litry esencjonalnego bulionu (nasz powstał na bazie: 500g wieprzowych żeberek, 500g udek z kurczaka + włoszczyzny), 3 duże marchewki, 2 pietruszki, 4 ziemniaki, 1/2 średniej wielkości bulwy selera, 2 łodygi selera naciowego, garść posiekanego szczypiorku, 700 - 800 ml zasmażonego, konserwowego, siekanego szczawiu, 250 ml gęstej śmietany 18%, świeżo zmielona sól morska, świeżo zmielony czarny pieprz, 4-6 listki laurowe, 7-8 ziaren ziela angielskiego, łyżka masła
Czas: 40 min + czas przygotowania wywaru
Bulion odsączamy - wyjmujemy mięsną wkładkę, włoszczyznę blendujemy. Zagotowujemy na powrót, umieszczamy mięso. Wygodnie będzie, jeśli w międzyczasie pozbawimy je kości. Do gotującego się wywaru dodajemy listki laurowe, ziele angielskie, pokrojone w kostkę warzywa (bulwę selera, marchew, pietruszkę). W osobnym rondlu, na maśle przez ok. 3-4 min. podsmażamy łodygi selera naciowego, po czym umieszczamy je w zupie. Po ok. 20 min. gotowania dodajemy pokrojone w drobną kostkę ziemniaki i gotujemy na średnim ogniu przez ok. 15 min. Gdy warzywa zmiękną, dodajemy szczaw oraz szczypiorek. Gotujemy przez 10 min., hartujemy śmietanę w osobnej miseczce i dodajemy do zupy. Doprawiamy solidną szczyptą soli i pieprzu. Podajemy z chrupiącą pajdą wiejskiego chleba.Tak przygotowana zupa szczawiowa powinna być sycąca i gęsta, zastępująca cały posiłek, zwłaszcza podczas niepewnej pogody.
Smacznego życzą, Mr. & Mrs. Sandman