Wielkie grillowanie, czyli historia o tym jak nakarmiłam 100 osób!
Rok temu opisywałam niekoniecznie pozytywne wrażenia po Dniu Socjologa organizowanym przez Uniwersytet Gdański. Jako studentka socjologii i pasjonatka sztuki kulinarnej zobowiązałam się do organizacji cateringu dla studentów i kadry na ponad 100 osób. Warunki początkowo wydawały się sprzyjające, wielki piknik na łonie natury, stanowisko do grilla oraz mój ambitny plan jak nakarmić ludzi. I chociaż większość osób była zadowolona to znaleźli się i tacy, którzy narzekali, że za małe porcje, czy że za długo muszą czekać. Nie wiedzieli oni wtedy o tym jak niskim budżetem dysponowałam i że oprócz pomocy znajomych przy grillu na miejscu, przygotowywałam jedzenie sama. Przyniosło mi to sporo frustracji i powiedziałam sobie wtedy - nigdy więcej takich cateringów. Minął rok i czekała nas kolejna edycja Dnia Socjologa. Postanowiłam do sprawy podejść ze spokojem i ponownie podjęłam się prowadzenia cateringu. Wiele osób mówiło mi, że jestem szalona i szkoda mojego wysiłku. Przekonał mnie do tego większy budżet, ale nie ukrywam, że główną siłą napędową były moje ambicje i uwielbienie do kulinarnych wyzwań. Podjęłam się tego zadania ponownie, pełna pozytywnego nastawienia.
Przygotowania rozpoczęłam już dwa dni wcześniej, robiąc masowe zakupy w Makro. Następny cały dzień spędziłam w kuchni, poszłam spać zmęczona pracą fizyczną, by kolejny ranek rozpocząć od wizyty w kuchni. Przyznam Wam, że w pewnym momencie, nawet mój chłopak się na mnie zdenerwował, że daję z siebie wszystko, w mieszkaniu zrobił się wielki bałagan, a ja i tak nie zostanę doceniona. Nie miałam czasu go słuchać, byłam zajęta gotowaniem!
Całe szczęście, że na miejscu miałam dzielnych pomocników, bo po samych przygotowaniach byłam tym zamieszaniem już wystarczająco zmęczona. Dlatego bardzo chciałabym podziękować Pawłowi (który trochę na mnie krzyczał, ale bardzo mi pomógł), Marcelinie, Kasi, Madzi, Filipowi oraz Kieronce (autorce pięknych zdjęć, na które właśnie patrzycie :) Razem opracowaliśmy strategię, dzięki której udało nam się chyba nakarmić większą ilość osób niż rok temu. Dlatego tym razem byłam o wiele bardziej zadowolona z efektów pracy i atmosfery panującej podczas pikniku :)
Przejdźmy jednak do najważniejszego, czyli jedzenia! Nie wskażę nikomu recepty na to jak przygotować catering przy niskim budżecie. Cały czas sama się nad tym głowie jak nakarmić ludzi tanio, lecz smacznie, nie wykorzystując przy tym słabej jakości produktów. Metody jakie stosuję, to niestety moja słodka tajemnica, ale chętnie zamieszczę kilka przepisów o które pytaliście :) Niektóre z nich pojawiły się już na burczymiwbrzuchu jakiś czas temu, dlatego zainteresowanych do nich odsyłam :
Cake pops Ziemniaczki w boczku Makaron na zimno z zielonym pesto i mozzarellą Pasta serowo-czosnkowa Ady Pesto paprykowe , które pojawiło się z paprykowo-pomidorowym sosie i w sałatce Ziołowe zawijańce Chocolate chip cookies (niestety dostała je tylko kadra w ramach nagrody za Socjofamiliadę)
Najczęściej pytaliście się o sos czosnkowo-ziołowy, dlatego zamieszczam przepis oddzielnie jeszcze raz, chociaż już kiedyś się pojawił na blogu. Przyznam, że sos ten robię zawsze na oko, ale tak się przedstawiają mniej więcej proporcje:
Sos czosnkowo-ziołowy
- 200 ml jogurtu naturalnego (najlepiej greckiego)
- 5 łyżek majonezu
- 3-5 ząbków czosnku
- szczypta cukru
- pół łyżeczki soli
- świeżo mielony pieprz
- łyżka soku z cytryny
- łyżeczka skórki z cytryny
- garść ziół (np. pietruszka, koperek, bazylia)
- pół łyżeczki ostrej papryki
- Do miski wlewamy jogurt, dodajemy majonez i mieszamy intensywne pozbywając się grudek.
- Czosnek przeciskamy przez praskę lub bardzo drobno siekamy i łączymy z jogurtem. Dodajemy skórkę z cytryny, mieszamy.
- Następnie przyprawiamy cukrem, solą, świeżo zmielonym pieprzem (ilość zależna od upodobań, ja lubię dużo), ostrą papryką i sokiem z cytryny. Sos dokładnie mieszamy, tak by wszystkie składniki się ze sobą połączyły.
- Na koniec siekamy lub tniemy nożyczkami świeże zioła i ostatni raz mieszamy. Sos przykrywamy i wstawiamy do lodówki na pół godziny, by się "przegryzł".
Tosia