Wesele z planem i ciasteczka orzechowe z czekoladą
Duńskie śluby są bardzo zorganizowane. Tam nie ma czasu na nieprzewidziane zdarzenia; wszystko ma swoje czas i miejsce. Na czym właściwie to polega? Najpierw jest obiad, w czasie którego wygłaszane są toasty i, uwaga, śpiewane piosenki. Tak, tak; nie tylko państwo młodzi muszą się przyłożyć. Na najbliższej rodzinie również spoczywają pewne obowiązki. Jednym z nich jest ułożenie piosenki, która opowiada o nowożeńcach. O tym, jak się poznali, jacy są, jakie jest ich wspólne życie, wspomina różne zabawne wydarzenia i cechy charakterystyczne obojga. Nasza, napisana przez szwagra C., była znakomita. Było potrzebnych kilka przerw nie tylko na słynne duńskie skål (toast), ale też z uwagi na gromkie wybuchy śmiechu biesiadników. Do dzisiaj od czasu do czasu zerkam na nią, żeby poprawić sobie humor.
Kiedy posiłek, wraz z toastami, przemowami i piosenkami, dobiega końca, jest czas na tańce. Przybywa zamówiona wcześniej grupa, i, tak naprawdę, daje mały koncert. Nasi, znalezieni dwa czy trzy tygodnie przed imprezą, grali przez trzy godziny i spisali się na medal. Zdobyli serca wszystkich gości w momencie, gdy zaczęli grać dziecięce piosenki dla małej Astrid, która klaskała w rączki i bujała się pod sceną z najszerszym uśmiechem, jaki w życiu widziałam. Przy ostatniej piosence nikt z gości nie siedział, a musicie wiedzieć, że takie osiągnięcie na duńskim weselu to nie byle co. I choć zostawili niedosyt, bo goście spokojnie mogliby bawić się kolejną godzinę, to gdy skończyli, a ja padłam na krzesło myślałam, że już nigdy z niego nie wstanę. Pończochy miałam w strzępach, gdyż butów pozbyłam się już jakiś czas wcześniej, dół sukni podejrzanie przybrudzony, stopy obolałe jak jeszcze chyba nigdy, ale za to szczery uśmiech nie schodził mi z twarzy. Było cudownie! Dzień, choć długi i męczący, był jednocześnie po prostu idealny. Nie mogłoby być lepiej, wszystko poszło zgodnie z planem, a goście byli zachwyceni co najmniej tak samo, jak my. Czy panna młoda może marzyć o czymś więcej...?
Tymczasem mam dla Was przepis na bardzo proste, orzechowe ciasteczka z czekoladą. Znalazłam go na stronie Donny Hay, i po prostu nie mogłam się oprzeć. Bezglutenowe (jeśli użyjecie bezglutenowego proszku do pieczenia), cudownie chrupiące, intensywnie pachnące orzechami laskowymi, z kawałkami rozpływającej się w ustach ciemnej czekolady. Idealne jesienne ciasteczka, które świetnie sprawdzą się w roli podwieczorku do kubka gorącej herbaty lub kakao. To jak, upieczecie...?
Orzechowe ciasteczka z czekoladą
Składniki: (na 20-25 ciastek)
- 175 g zmielonych orzechów laskowych
- 60 g cukru
- 60 g brązowego cukru
- 40 g mąki ziemniaczanej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 100 g masła
- 1 jajko
- 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
- 150 g ciemnej czekolady (70%)
Orzechy, oba rodzaje cukru, mąkę i proszek dokładnie wymieszać. Masło rozpuścić, przestudzić. Jajko roztrzepać, wymieszać z masłem i ekstraktem. Wlać mokre składniki do suchych, dokładnie wymieszać. Dodać posiekaną czekoladę, połączyć. Odstawić na 30 minut (można do lodówki).
Z ciasta wilgotnymi dłońmi formować kulki wielkości orzecha włoskiego, układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując duże odstępy (po 9 ciastek na blasze).
Piec w 170 st. C. przez 12 minut. Przestudzić 10 minut na blasze, następnie przełożyć na kratkę do całkowitego wystudzenia.
Przechowywać w szczelnym pojemniku.
Smacznego!
Jednocześnie chciałabym Wam przypomnieć, że to już ostatni gwizdek na przygotowanie ciasta na piernik staropolski. Musi ono mieć czas na rozwinięcie aromatu; kilka tygodni w lodówce to absolutne minimum!