Wegańska galaretka
Dawno, dawno temu, jedynym dozwolonym w diecie syna deserem była kostka cukru. Nie robię sobie jaj, naprawdę tak było. Po co wam to mówię? Żebyście nie tracili wiary i się nie zamartwiali, bo nawet wtedy, gdy tylko cukier nie uczula, po jakimś czasie okazuje się, że tiramisu nie szkodzi. Szkodzą za to inne rzeczy, np. surowy seler, jabłko czy marchew. No ale taka natura alergicznego marszu. Ważne, żeby go jak najbardziej ograniczyć, bo powstrzymać się nie da. Przy naszym nasileniu uczulenia to cud, że Kajzer ma drobny OAS, a nie ciężką astmę. Nie będę wspominać o silnych reakcjach na orzechy, bo od razu się zalewam zimnym potem. Teraz się zastanawiam, jak pójdzie z Kajzerką, bo u niej alergia raczej nieduża, co nie znaczy, że się całkiem cofnie. Ale do czego zmierzam? A! Pewnego dnia kostkę cukru można zamienić na kostkę galaretki. Wykonanej oczywiście z domowego, dozwolonego soku i agaru. Z cukrem lub bez...
PS. Galaretka na zdjęciu dla potrzeb owego zdjęcia jest zrobiona tradycyjnie, bo te na agarze nie są idealnie przejrzyste, pamiętajcie o tym.
Przygotujmy zatem:
1/2 litra dozwolonego soku z owoców
+ ewentualnie cukier do smaku
agar - nieco więcej, niż podana na opakowaniu ilość do zagęszczenia 1/2 litra płynu
Sok mocno podgrzać, ewentualnie dosłodzić i dokladnie rozpuścić w nim agar. Przelać galaretkę do miski i odstawić do zastygnięcia. Jeśli okaże się, że galareta nie jest wystarczająco twarda, rozpuścić ją podgrzewając w garnku, dodać więcej agaru i ponownie odstawić do stężenia. Można ją przygotować w pucharkach lub w misce i pokroić przed podaniem.