Sernik z musem pistacjowym
Tak się nachwaliłam tej wiosny, a tu proszę - za pasem weekend, wolny w dodatku, a pogoda płata figle. Zrobiło się zimno i tak wietrznie, że Ptysi i Pączusi na spacerach uszy powiewają niczym bandery pirackich statków, a okna w sypialni otworzyć nie mogę, bo boję się, że nas wszystkie trzy wywieje do Kansas. Drzwi na taras, ku wyraźnemu niezadowoleniu futrzaków, pozostają zamknięte. Żeby im tę niewygodę wynagrodzić, siadam w bujanym fotelu, biorę je na kolana i bujam nas powoli i rytmicznie. Po chwili wiercenia Ptysia układa mi się na kolanach, Pączusia wciska nos pod ramię i tak celebrujemy spokojne, leniwe popołudnie. Gdyby C. był w domu, namówiłabym go na rozpalenie w kominku. W końcu to dopiero kwiecień...
Dwa tygodnie temu mieliśmy gości. Kuzyn C. przyjechał do nas z dziewczyną. Na początku planowaliśmy wspólny lunch; skończyło się na lunchu, obiedzie i deserze w dwóch odsłonach. W międzyczasie opróżniliśmy dwie butelki wina i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy i rozmawialiśmy... I chociaż nie jestem zbyt towarzyska, a ludzi z zasady nie bardzo lubię, to muszę przyznać, że spędziłam niesamowicie przyjemny dzień. Normalnie odmłodniałam!
J. jest wielkim fanem serników, wiedziałam więc, że właśnie sernik dla niego przygotuję. Pozostawało tylko pytanie: jaki? Odpowiedź znalazłam u Doroty; od dawna w szufladzie czekał słoiczek kremu pistacjowego; niedawno przygotowałam creme brulee i musiałam zużyć resztę, zanim stanie się z nią coś niedobrego. Przygotowałam więc idealnie kremowy, waniliowy sernik z pistacjowym musem. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła bubla. Podpiekłam sernik, zmniejszyłam temperaturę i poszłam się kąpać. Już pod prysznicem miałam złe przeczucia; gdy tylko nieco się ręcznikiem osuszyłam, pobiegłam do kuchni, znacząc drogę śladami mokrych stóp. Oczywiście, ustawiłam zegar na kolejne pięćdziesiąt minut, ale o zmniejszeniu temperatury tylko pomyślałam... Efekt był taki, że sernik wyrósł jak szalony, żeby później spektakularnie opaść. Złapał też nieco złoto-brązowego koloru, co w przypadku serników amerykańskich pożądane zdecydowanie nie jest. Nie miałam już czasu na przygotowanie nowego; przełknęłam więc łzy (takie rzeczy zdarzają mi się tylko, gdy spodziewam się gości), przygotowałam mus i zastanawiałam się, co z tego będzie... Na szczęście sernik był zjadliwy. Nie był tak kremowy, jak być powinien, ale w połączeniu ze słodkim, intensywnie pistacjowym musem nikt nie zwrócił na to uwagi. Nasłuchałam się komplementów, goście byli zachwyceni, a sernik zniknął cały już następnego dnia.
To jak - skusicie się...? W wiosennie zielonym kolorze będzie piękną ozdobą wielkanocnego stołu.
Sernik z musem pistacjowym
Składniki: (na tortownicę o średnicy 18 cm)
spód:
- 90 g ciastek digestive
- 40 g masła
masa serowa:
- 400 g serka kremowego
- 100 g serka mascarpone
- 225 ml śmietany kremówki (38%)
- 125 g cukru
- 2 łyżeczki ekstaktu z wanilii
- 4 jajka
mus pistacjowy:
- 100 g kremu pistacjowego
- 125 g serka mascarpone
- 150 ml śmietany kremówki (38%)
- 2 listki żelatyny
dodatkowo:
- niesolone pistacje bez łupinek
- kilka bez
Ciasteczka pokruszyć. Masło rozpuścić, przestudzić. Wlać do ciastek, dobrze wymieszać.
Masą ciasteczkową wyłożyć dno tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia, ugnieść.
Podpiec spód w 180 st. C. przez 15 minut. Przestudzić.
Serek kremowy i mascarpone, kremówkę, cukier, ekstrakt i jajka zmiksować tylko do połączenia składników. Wylać na spód.
Piec w 180 st. C. przez 10 minut. Następnie zmniejszyć temperaturę do 140 st. C. i piec 50-60 minut, aż wierzch będzie ścięty.
Sernik wystudzić w uchylonym piekarniku, a następnie schłodzić w lodówce.
Żelatynę namoczyć w zimej wodzie. 50 ml kremówki zagotować, zdjąć z palnika i dodać odciśniętą żelatynę. Wymieszać aż do jej rozpuszczenia. Krem postacjowy zmiksować z mascarpone, dodać żelatynę, połączyć. Pozostałą kremówkę ubić, dodać do kremu, delikatnie wymieszać.
Mus wyłożyć na sernik, schłodzić w lodówce 3-4 godziny. Przed podaniem posypać posiekanymi psitacjami i pokruszonymi bezami.
Smacznego!
Wygląda na to, że z prac ogrodowych nici... Ale, jak mawia Babcia, co się odwlecze, to nie uciecze. Póki co, zadowolę się zieleniącymi się jarzębinami...