retro... cz. 3 i ostatnia
postanowiłam nie raczyć was fotami z innych świątecznych przygotowań, odpoczynku od nich (babka przy pasjansie, dziadek, jak podczas całych przygotowań, na kanapie), mikołaja, spod którego płaszcza widać nylonowy rękaw kurtki, ani z samej konsumpcji. ale sam stół pokażę, tym bardziej, że zidentyfikowałam kilka potraw: karp w galarecie, karp smażony, pierogi, buraki z grzybami, ryba po grecku i kolejna potrawa, za którą szczególnie nie przepadałam, póki jej składniki były wędzone w prawdziwym dymie - czyli kompot z suszu.
z kompotem z suszu wiąże się anegdotka (bawi przynajmniej mnie). tuż przed wigiliją słuchałam trójki i redaktor baron odczytywał maile słuchaczy. jedna ze słuchaczek napisała: gotuję właśnie mój ulubiony kompot z suszonych owoców. dzieci pytają, co tak śmierdzi?!
dlatego bez żalu kiedy tylko uda mi się kupić żurawiny, gotuję zamiast kompotu
kisiel żurawinowy
30 dkg żurawin (mogą być mrożone), 4 szkl. gorącej wody, 1 szkl. cukru (na wszelki wypadek lepiej mieć więcej, bo żurawiny są bardzo kwaśne), 1 łyżka mąki ziemniaczanej
połowę żurawin zmiksować (można je przecierać przez sito, ale jest to dość marudne zajęcie, i u mnie się tego nie robi). pozostałe żurawiny wrzucić do gorącej wody i zagotować. dodać przecier i osłodzić. makę ziemniaczaną rozrobić w ćwierć szklanki zimnej wody. wlać do żurawin i szybko mieszając zagotować.