Powrót do dzieciństwa dni...
Dzisiaj, tak dla odmiany, będzie przepis - nie przepis, banalny w wykonaniu, znany chyba każdemu.
Po pierwsze, śnieg sypie, i sypie, i sypie. Nadal. Co oznacza, że jestem w przedziwnym nastroju - nieco nostalgicznym, rozmarzonym, zmarzniętym. Szukam sobie miejsca, i znaleźć nie mogę. Potrzebuję czegoś, co rozgrzeje nie tylko lodowate stopy, ale też zmrożoną duszę. Kluseczki...? Moja Babcia często mi takie robiła, gdy byłam mała. Lane kluski na mleku. Cieplutkie, delikatnie słonawe, mleko przy nich wydawało się niemal słodkie. Bez kożuchów - broń Boże!, w ulubionej miseczce, którą moja Mama ciągle trzyma na półce. Śniadanie idealne. Tym razem przygotowałam je sobie na kolację, i - wierzcie lub nie - ale nawet na śnieg spojrzałam łaskawszym okiem...
Rozmawiałam ostatnio z Tatą. Gdy zapytał mnie, czy wiem, gdzie może może kupić świerk, popatrzyłam na niego troszkę jak na kosmitę. Co chcesz kupić? - Świerk - odparł, jakby była to sprawa oczywista. - Świerk...?! Na co ci świerk...? - No czas choinkę ubierać... Teraz już wiecie, po kim mam to cięte poczucie humoru...
Ja choinki ubierać nie będę, ale może ulepię bałwana...? Mamy z C. wolny weekend, kto wie, co przyjdzie nam do głowy...
Lane kluski na mleku
Składniki: (na 2 porcje)
- 1 jajko
- 2 łyżki mąki
- szczypta soli
dodatkowo:
- 500 ml mleka
Jajko roztrzepać, dodać mąkę i sól, dokładnie wymieszać. Ciasto powinno być gładkie i lejące. Mleko zagotować, cienkim strumieniem wlewać ciasto. Gotować kilka minut, aż kluseczki napęcznieją.
Podawać od razu.
Smacznego!
Jeśli nie wieje, nie ma ogromniastego mrozu, za to jest dużo świeżego śniegu (tego akurat pod dostatkiem), moja psa hasa po parku z niespożytą energią. Fuka w śniegu, skacze niemal jak zając i cała jest szczęśliwa. Żeby mi się ta jej radość udzieliła...