Powidła śliwkowe
Tradycyjne, wg przepisu mojej Babci, najlepsze na świecie. Teraz właśnie nastał czas na ich produkcję - po pierwszych przymrozkach, kiedy śliwki są przymarszczone przy ogonkach, mają najwyższy poziom fruktozy i powidła praktycznie nie wymagają dosładzania. Specjalnie dla Was zrobiłam porcję z zeszłoweekendowych, jeszcze ciut za mało przechłodzonych.
Składniki:
- śliwki - koniecznie prawdziwe węgierki (podam przepis na 15kg śliwek, łatwo można przeliczyć na inną ilość)
- kieliszek spirytusu
- zapalniczka
- opcjonalnie - 1kg cukru
Dzień pierwszy: śliwki umyć i wydrylować. Węgierki można drylować przy okazji oglądania filmu, gdyż nie wymagają ani użycia noża, ani wysiłku: palcami rozrywamy śliwkę, a pestka sama wyskakuje ze środka. Duży garnek (najlepiej aluminiowy lub miedziany) postawić na kuchni i wlać wody tyle, żeby przykryła dno. Wrzucić śliwki.
Garnek ze śliwkami przykryć i ustawić malutki ogień. Po 5 godzinach (20 x tyle minut, ile kilogramów śliwek jest w garnku) odkryć, powinny wyglądać tak:
Wyłączamy i zostawiamy odkryte do wystygnięcia, po czym przykrywamy.
Dzień drugi: następnego dnia odkryty garnek stawiamy na małym ogniu, czasami mieszamy. Po zagotowaniu śliwki mają "pyrkać" dziesięć razy tyle minut, ile kilogramów śliwek mamy w garnku (czyli w moim przypadku 150 minut, czyli 2,5 godziny); po tym czasie wyłączamy, zostawiamy odkryte do wystygnięcia, zimne zakrywamy.
Dzień trzeci: powtarzamy czynności z dnia drugiego.
Dzień czwarty: powtarzamy czynności z dnia drugiego i trzeciego.
Dzień piąty: wstawiamy odkryty garnek na ogień i ponownie zagotowujemy, dość często mieszając. Masa w garnku powinna zmniejszyć objętość i wyglądać tak:
Próbujemy powideł, jeśli uważamy, że są jednak mało słodkie, dosypujemy cukru, ale maksimum 1kg, bo wyjdzie ulepek (ja tydzień temu dodałam pół kilo, do dzisiaj kupionych na pewno nie dodam) i z cukrem gotujemy wolniutko tyle minut, ile mamy kilogramów śliwek (czyli u mnie kwadrans). Gorące przekładamy do słoików, na wierzch dajemy kilka kropel spirytusu, podpalamy i płonący słoik zakręcamy. Po kilkunastu minutach usłyszymy z kuchni "strzały" - to słoiki będą się zasysać. Ten sposób zamykania gwarantuje, że w słoiku nie ma tlenu i powidła nie popsują się, nawet długo przechowywane. Gwarantuję, że otwarty zimą słoik zapachnie śliwkowym aromatem, a smak domowych powideł zachwyci wszystkich jedzących.
PS. Pomiędzy duszeniem powidła spokojnie mogą stać w garnku na kuchni, nic im się nie stanie, trzeba tylko pamiętać o przykrywaniu garnka dopiero po wystygnięciu śliwek.