Opowiem Wam bajkę jak kot palił fajkę ...
Takie małe oszukaństwo ;), bo nie będzie to bajka, tylko coś, co niedawno miało miejsce i to całkiem naprawdę!
Jak część z Was pewnie wie, od pewnego czasu SZALeję, i to wypełnia mi obecnie niemal całe życie. Temat będzie więc SZALony, ale z bardzo pozytywnym wydźwiękiem.
Jakiś czas temu napisała do mnie pewna dziewczyna, żebym wydrutowała jej ślubny szal, bo wychodzi za mąż ... za dwa tygodnie! Wybrała sobie „fason” i włóczkę, tyle, że niestety takiej włóczki nie było chwilowo w sprzedaży. Moje ślubne szale, które miałam na stanie „wyszły”, włóczki nie ma, a ślub lada dzień ...
To znaczy był jeden szal, właśnie taki jaki chciała, tyle, że używany...
Główkowałam, główkowałam, aż w końcu powiedziałam przyszłej pannie młodej, że szal który jej się podoba jest również moim ulubionym i zrobiłam jeden dla siebie, miałam go na sobie trzy razy do letniej niebieskiej sukienki.
Nieśmiało zaproponowałam, że może chciałaby mieć do ślubu coś pożyczonego ... z chęcią pożyczę jej ten szal. Okazało się, że dziewczyna jest zachwycona pomysłem, więc ja następnego dnia zapakowałam szal i wysłałam go . Setki kilometrów stąd, zupełnie obcej osobie. Tak naprawdę, wcale nie musiała to być dziewczyna i wcale nie musiała mieć ślubu, bo w Internecie możemy by każdym, kim tylko chcemy i pisać, robić, co nam się żywnie podoba. I z tego również powodu, równie dobrze mogła mi go nie odesłać po uroczystości.
Dlaczego zanudzam Was tą historyjką?
Bo czułam się wspaniale wysyłając komuś ten szal. Zrobiłam to spontanicznie. Czułam się wspaniale, bo byłam z siebie dumna. Dlaczego? Bo udało mi się kogoś uszczęśliwić mając cały czas „czyste” myśli. Bez podejrzeń, kalkulowania i tysiąca innych niepewności.
Oczywiście, że szal został odesłany. Cieszę się, że wciąż potrafię wierzyć w ludzi!
Tyle prywaty.
A teraz zapraszam Was na jesienno-zimowy obiad, babciny klasyk z dzieciństwa, czyli pieczeń rzymska z jajkiem. Bardzo lubię taką pieczeń i na ciepło i na zimno. Wspaniale harmonizuje z zaokienną aurą. Jedzenie na pocieszenie jest szczególnie ważne w czasie tej ciemniejszej połowy roku, jak nam się właśnie zaczęła. A ta pieczeń dla mnie idealnie spełnia rolę poprawiacza nastroju :)
Nie ukrywam, że korzystałam ze świetnego filmiku, w którym pieczeń rzymska jest rozpracowana po mistrzowsku !
Pieczeń rzymska
porcja na 3 osoby
500 g mięsa mielonego wołowo-wieprzowego
1 cebula
2 łyżki bułki tartej
4 łyżki mleka
1 łyżeczka musztardy (użyłam sarepskiej [lub saperskiej jak mówimy w domu]) :)
0,5 łyżeczki majeranku
sól, pieprz
1 jajko surowe (do mięsa)
ponadto:
3 jajka gotowane 6 minut
Cebulę drobno posiekać w kostkę i zeszklić na maśle.
Bułkę tartą zalać mlekiem i odstawić do napęcznienia.
Krótką keksówkę wyłożyć folią aluminiową.
Ugotowane jajka obrać ze skorupek
Piekarnik nagrzać do 200°C.
Mięso mielone wyłożyć do miski, dodać jajko, zaszkloną cebulę, bułkę tartą w mleku, musztardę, majeranek, sól i pieprz. Dobrze wymieszać masę rękami.
Połowę masy przełożyć do foremki, na środku zrobić rowek grzbietem łyżki i włożyć tam jajka w rządku, jedno za drugim. Na jajka wyłożyć resztę masy mięsnej i lekko przycisnąć. Można też tak jak na filmiku wyjąć całą masę łącznie z folią aluminiową i pomagając nią sobie utoczyć wałek z masy i ponownie włożyć do formy.
Foremkę włożyć do nagrzanego piekarnika i piec 30 minut. Wyjąć, zlać powstały sos i włożyć ponownie do piekarnika na następne 30 minut.
Po upieczeniu pokroić na porcje i podawać z ziemniakami lub wystudzić i kroić w cienkie plastry na chlebek:)
Jeżeli pieczeń podajemy na obiad, sos, który zlaliśmy, wlać do rondelka, zaprawić 1 łyżeczką mąki i polać porcje pieczeni i ziemniaki.