Krem z kalafiora z ostrym dodatkiem
Wczoraj C. wyszedł do pracy ostentacyjnie oświadczając, że nie ma pojęcia, kiedy wróci, ale jak już wróci, nie pogardziłby obiadem. No dobrze - myślę sobie. I tak nie mam nic ciekawego w planach poza absolutnym nicnierobieniem (w końcu przed pracującym weekendem i poprzedzającymi go trzema zwariowanymi dniami muszę naładować akumulatory), to coś tam mogę ugotować. Tylko co...? Najpierw pomyślałam o tarcie, ale jakoś nie mogłam znaleźć żadnego przepisu. Przeglądając magazyny, w oko wpadł mi w Hjemmets bedste mad, nr 10/2016, krem z kalafiora. Po przeanalizowaniu listy składników, okazało się, że niemal nic nie ma w domu. Ubrałam się więc niczym na Syberię (ostatnio rozpoczął się sezon słynnych, duńskich wiatrów, które po tylu latach mieszkania tutaj nadal prowadzą mnie prosto na dno czarnej rozpaczy), i poszłam do sklepu. A tam byłam świadkiem absolutnie komicznej sceny. Otóż zaraz za mną weszła mama z siedmio-, może ośmioletnią córką. Oczywiście wejście zapełnione jest już wszelkiej maści świątecznymi drobiazgami; mama zatrzymała się przed wystawą, wzięła do ręki świeczkę w kształcie krasnala, i pokazując córce z niekłamanym zachwytem powiedziała: O, spójrz; jakie ładne! Na to dziecko, z miną lekko zniecierpliwioną, a lekko pobłażliwą, odparło: Tak, tak, widzę. A teraz już chodź. Mama, lekko zmieszana, odstawiła świeczuszkę na miejsce i podreptała za córką. A ja się poczułam, jakbym nagle trafiła do równoległego świata, w którym to dzieci pełnią role dorosłych. Czy wszystko już staje na głowie, czy jeszcze coś z naszego prostego, dawnego świata zostało na swoim miejscu...?
Nieco rozkojarzona, zrobiłam zakupy (na szczęście zabrałam listę; bez niej pewnie wróciłabym do domu bez kalafiora). Po drodze zmokłam jak nieszczęście, ale za to widziałam piękną, jaskrawą tęczę. W listopadzie to już chyba widok na wagę złota, więc zamiast smęcić, z uśmiechem zabrałam się do pichcenia.
Sezon na gorące, rozgrzewające kremy zaczął się u nas w tym roku wyjątkowo późno. Wszystko przez to, że jeszcze do połowy października pogoda była na tyle ładna, że od czasu do czasu przygotowywaliśmy posiłki na zewnątrz. Listopad jednak dmuchnął nam w twarze zimnym wiatrem, i zagonił z powrotem do kuchni. A tutaj swojskie, korzeniowe warzywa z ochotą wskakują do garnka, by zamienić się w zupy właśnie.
Krem z kalafiora jest prosty i szybki w przygotowaniu, bez wyszukanych składników. Wielkim atutem jest sezamowa posypka - wyrazista w smaku, chrupiąca i aromatyczna. Zmienia delikatny krem w prawdziwe pyszne doznanie. Pogoda zdecydowanie zachęca do sięgania po właśnie takie przepisy, więc może skusicie się i Wy...?
Krem z kalafiora z pikantnymi ziarenkami
Składniki: (na 6 porcji)
- 800 g kalafiora (różyczki)
- 1 cebula
- 2 ząbki czosnku
- 2 łyżki oliwy
- 1 łyżeczka mielonej kolendry
- 1 łyżeczka mielonego kminu rzymskiego
- 1,5 l bulionu
- 150 ml śmietany kremówki (38%)
- sól
- pieprz
dodatkowo:
- 2 ząbki czosnku
- 4 łyżki nasion słonecznika
- 2 łyżki sezamu
- 1 łyżeczka mielonej kolendry
- 1 łyżeczka mielonego kminu rzymskiego
- 2 łyżki oliwy
Cebulę pokroić w kosteczkę, czosnek przetrzeć przez praskę. W dużym garnku rozgrzać oliwę, dodać kmin i kolendrę, podgrzewać przez 30-60 sekund, aż przyprawy zaczną intensywnie pachnieć. Dodać cebulę i czosnek, smażyć 3-4 minuty, aż cebula stanie się szklista. Dodać różyczki kalafiora podzielone na mniejsze części, zalać bulionem i gotować przez 20-30 minut, aż kalafior będzie miękki.
W tym czasie na patelni rozgrzać oliwę, dodać przyprawy, czosnek, słonecznik i sezam. Prażyć około 1 minuty, aż nasiona nabiorą ładnego koloru. Przełożyć do miseczki.
Zupę zmiksować na gładki krem z dodatkiem śmietany, doprawić do smaku solą i pieprzem. Podawać gorącą z posypką z nasionek.
Smacznego!
Nie nazwałabym kremu z kalafiora duńską zupą narodową (w przeciwieństwie do jakby rosołu z klopsikami i kluskami; kiedyś Wam może taki pokażę), jednak z racji znalezienia przepisu w duńskiej gazecie i idealnego wpisania się tego dania w duńską aurę, dodaję tę propozycję do akcji Mopsika.