Kolejny pierwszy raz
możliwy chyba tylko w kuchni. jak to zabrzmiało... pamiętam jak kiedyś znajoma powiedziała, że ona tak nie umie, tak jak ja, testować przepisów z gazet, z internetu, czy innych źródeł. tylko, jak jej ktoś znajomy da spróbować, a potem poda przepis to ona tę nowość wprowadza do swojej kuchni. nie wiem na czym to polega. nie wyobrażam sobie smaku, raczej oddziałują na mnie składniki, ładne zdjęcia, osoby które dania robią też, ale najbardziej działa zwykła ciekawość (jak w przypadku konopii, których kupię z kilogram i będę trzymać na "zaś"). a teraz to tak po prostu po roku zwlekania postanowiłam być mężczyzną i to zrobić. poczytałam na forum kuchennym, no i już, w kamionkowym garnku kisi się...
zakwas buraczany
1,5 kg buraków podłużnych i z ewidentnie ciemną skórką (ponoć więcej soku mają), pół nieobranej główki czosnku*, kilka plasterków obranego imbiru, gorąca przegotowana woda osolona 1 łyżką kamiennej niejodowanej soli na litr (ok. 2 l)
buraki obrać i zetrzeć na dużych oczkach tarki warzywnej. czosnek podzielić na ząbki i w łuskach zmiażdżyć ciosem przez nóż (nie wiem, czy to jasne). układać w przynajmniej 3 litrowym naczyniu warstwami: buraki-ząbki czosnku-buraki. zalać gorącą osoloną wodą, tak, by przykryła buraki, a zostało z 5 cm miejsca od krawędzi naczynia. przykryć gazą i zostawić w ciepłym miejscu.
po 4 dniach powinien być gotów bardzo mocny zakwas, który należy zlać do butelek, a buraki zalać ponownie solanką. po 5 dniach zakwas powinien być trochę słabszy. można kolejny raz zalać solanką i po kolejnych 5 dniach mieć zakwas nadający się bezpośrednio do picia.
* tu doczytałam niezbyt racjonalny argument, ale przyjmuję go: góralka kazała. ktoś też miał teorię, że łuski zapobiegają zbyt szybkiemu rozwojowi bakterii. paprobujem, uwidzim - że tak powiem, po wczorajszej podróży.