Idealna babka mojej Mamy
Wczoraj poranek przywitał nas zaskakująco słonecznie, aż się chciało wyjść na spacer. Razem z Ptysią obeszliśmy pół naszego miasteczka - oba parki, a z jednego do drugiego przeszliśmy bardzo okrężną drogą. Po drodze zahaczyliśmy o sklep, nabyliśmy pyszny chlebek na śniadanie, i w radosnym nastroju zaczęliśmy planować resztę dnia. Niestety - niebo szybko się zachmurzyło, a wraz z chmurami nadszedł deszcz. Zimny i ciężki, zmusił nas do zostania w domu. I dopiero o dwudziestej pierwszej C. wyszedł do pracy... Dziwnie. Ale jak mus, to mus.
A teraz już wróćmy do moich ulubionych wielkanocnych wypieków (serniki piekę i zjadam przez cały rok, więc się nie liczą). Tym razem zabrałam się za babkę mojej Mamy, która podobno miała nie wyjść, a udała się jak ta lala. Z babką tą wiążę się cała długa historia. Otóż, jeszcze w podstawówce, Mama upiekła mi taką do szkoły. Z podwójnej porcji, żeby dla nikogo nie zabrakło. Okazało się, że mi nie udało się załapać - od momentu gdy wylądowała na stole, do chwili jej całkowitego zniknięcia nie minął kwadrans. Wszyscy się na nią rzucili - i koledzy, i nauczyciele; wszyscy się nią zachwycili. Miękka, puszysta, delikatnie cytrynowa i lekko wilgotna. Babka idealna, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości. Niestety, okazało się, że to były ostatnie wielkie chwile tejże babki. Od tamtej chwili ani razu się nie udała - a to zakalec, a to za sucha, a to w ogóle nie wiadomo co... Po kilkunastu próbach Mama porzuciła marzenia o babce idealnej, nawet nie zerkała w stronę przepisu przy wyborze ciasta. A my ciągle ją wspominaliśmy... W końcu więc, po długich latach, poprosiłam Mamę o przepis. Zanotowałam go skrupulatnie na jakimś świstku, a gdy w końcu chciałam ją upiec, nie mogłam go znaleźć. Na prośbę o jego powtórzenie Tato przysłał mi smsa z przepisem i adnotacją, że Mama nie ma pojęcia, po co go chcę, skoro i tak nie wyjdzie, co tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że koniecznie muszę taką upiec.
Okazało się, że nie mam w domu kisielu cytrynowego, wybrałam więc wiśniowy. Pominęłam jedno jajko, dodałam nieco mniej tłuszczu, i, moi drodzy, wyszła mi babka jak ze wspomnień, idealna. Lekko wilgotna, intensywnie maślana, sypka, ale się nie kruszy. Delikatny wiśniowy aromat wzmocniłam dekoracją z suszonych wiśni (można użyć kandyzowanych - są ładniejsze, ale ja wolę smak suszonych). W dodatku ma śliczny, pastelowo-różowy kolor. Nas urzekła, zjedliśmy ją naprawdę szybko (o czym może nie powinnam głośno mówić). Mama zarzeka się, że spróbuje znowu. Mam nadzieję, że i jej się uda.
Wiśniowa babka kisielowa
Składniki: (na formę z kominem o pojemności 2 l)
- 4 jajka
- 125 g cukru
- 180 g mąki pszennej
- 2 opakowania kisielu wiśniowego, proszek (o pojemności 38 g każde)
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 125 g masła
lukier:
- 125 g cukru pudru
- 3 łyżki soku z cytryny
dodatkowo:
- 15 g suszonych wiśni
Mąkę przesiać, wymieszać z kisielem i proszkiem. masło rozpuścić, przestudzić. Jajka z cukrem ubić na puszystą, jasną masę. Partiami dodawać mąkę, miksując na najniższych obrotach miksera. Na końcu wąskim strumieniem wlać ostudzone masło. Masę przelać do formy wysmarowanej masłem i wysypanej mąką.
Piec w 180 st. C. przez 30-35 minut, do suchego patyczka. Ostudzić w formie.
Ostudzoną babkę wyjąć z formy, ozdobić lukrem z wymieszanego cukru pudru z sokiem z cytryny, ozdobić posiekanymi wiśniami.
Smacznego!
Skąd Mama ma przepis? Szczerze mówiąc, nie wiem... Był zapisany w zeszycie, odkąd pamiętam. W internecie można znaleźć całe mnóstwo przepisów na babki kisielowe, ale dla mnie ta i tak zawsze będzie najlepsza.