Grudniowe pierniczki. Moje pierwsze z nadzieniem!
Czy też zrywając rano kartkę z kalendarza zauważyliście, że to już pierwszy grudnia? Znowu...? Jak ten czas leci... Doskonale pamiętam zeszłoroczne Święta, a tu zaraz znów trzeba ubierać choinkę. Cieszę się, bo uwielbiam ten czas, ale z drugiej strony trochę mnie to przeraża - w takim tempie już niedługo będę miała z sześćdziesiąt lat! A tu jeszcze tyle rzeczy do zrobienia...
Pierwszy grudnia kojarzy mi się ze śniegiem i dzwoneczkami. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale noszę w sobie głębokie przekonanie, że cały dwunasty miesiąc roku powinien upływać nam oprószony białym puchem. Takim miękkim i skrzypiącym pod stopami. Gdzie zimę czuć każdą porą skóry. Lubię tak. Tymczasem owszem, zrobiło się zimno i wyciągnęłam mój czerwony płaszcz, w którym wyglądam jak niedorobiony Mikołaj, ale za to jest mi cudownie cieplutko; w nocy szron osiada na zziębniętych źdźbłach trawy i szybach aut, ale śniegu na horyzoncie brak. C. się cieszy, bo przejażdżki po sto sześćdziesiąt kilometrów dziennie zdecydowanie tracą na urodzie, gdy drogi pokrywa błotnista mazia. A ja, w głębi duszy, na śnieg czekam niecierpliwie. I jak tylko spadnie, pójdziemy z Ptysią na spacer do ośnieżonego, białego, cichego parku, i będzie wdychać jego atmosferę. Aż się rozmarzyłam...
Grudzień najlepiej, moim zdaniem, przywitać pierniczkami. Co roku piekę sporo świątecznych ciasteczek, w tym jednak postanowiłam skupić się właśnie na różnych rodzajach pierniczków. A jest ich całe mnóstwo! Każde zachwycające i godne wypróbowania. Na pierwszy ogień poszły nadziewane pierniczki z przepisu Niuli. Bardzo lubię pierniczki alpejskie, te tradycje, z powidłami śliwkowymi, oblane pyszną czekoladą. Te są właśnie takie - miękną dwa dni po przygotowaniu ze względu na nadzienie i polewę, ale będą pyszne aż do Świąt. Na początku zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zrobić z połowy porcji - wyobrażałam sobie, że z kilograma mąki wyjdzie mi ich cała masa! Okazało się, że wyszło nieco ponad pięćdziesiąt, i rozeszły się, zanim grudzień zdążył zapukać do drzwi... Smakowały wszystkim - C., który wyjada je z puszki, jak tylko spuszczę go z oka, dzieciom i ich mamom na ostatnim babskim wieczorze, a także całej rodzinie C., która stanowczo zażądałam powtórki na Boże Narodzenie, tym razem w wersji przyjaznej dla jego siostry, nad czym muszę popracować. Reasumując - pierniczki są idealne, i zróbcie je koniecznie. A potem schowajcie głęboko aż do Świąt, inaczej nie mają najmniejszych szans na przetrwanie...
Pierniczki z powidłami śliwkowymi
Składniki: (na 50-60 sztuk)
- 1 kg mąki pszennej
- 2 jajka
- 150 g masła
- 300 g cukru
- 250 g miodu
- 4 łyżki kakao
- 3 łyżki przyprawy do piernika
- 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
nadzienie:
- 250 g powideł śliwkowych
dodatkowo:
- 200 g ciemnej czekolady (70%)
- cukrowe perełki
Masło rozpuścić w garnku. Dodać cukier i miód, podgrzewać, aż cukier się rozpuści i całość połączy się w jednolitą masę. Dodać przyprawę do piernika, wymieszać, ostudzić.
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem i kakao.
Do masy maślano-miodowej wbić jajka, utrzeć na gładką masę drewnianą łyżką. Partiami dodawać mąkę, mieszając, a następnie wyrabiając dłonią. Gdy masa stanie się jednolita, uformować z niej kulę i schłodzić w lodówce przez minimum 1 godzinę (można przez noc).
Schłodzone ciasto partiami rozwałkowywać na grubość 4-5 mm, ewentualnie lekko podsypując mąką. Wycinać koła nieco większe od foremki, którą chcemy nadać kształ pierniczkom. Na środku koła kłaść mniej niż pół łyżeczki powideł, przykrywać drugim kołem, dobrze dociskając brzegi. Foremką wycinać kształt tak, aby nadzienie znalazło się w środku. Pierniczki układać w niewielkich odstępach na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
Piec w 180 st. C. przez 10-12 minut (lub krócej, jeśli są malutkie). Wystudzić na kratce.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Maczać w niej pierniczki, posypywać cukrowami perełkami. Zostawić na kratce, aż czekolada całkowicie zastygnie. Przechowywać w szczelnej puszce.
Smacznego!
Jak Wam się podoba mój pojemnik na ciasteczka? Ja się w nim zakochałam od pierwszego wejrzenia! A zobaczyłam go na straganie w... Lipcu. Akurat miałam imieniny, więc C. mi go z radością sprezentował. Nie mogłam się doczekać, żeby wyciągnąć go z czeluści szafy, napełnić pierniczkami i ustawić na stole... Teraz zerkam na niego co chwilę, i ciągle zachwyca mnie tak samo.