Dla marzycieli. Syrop z kwiatów czarnego bzu
Na wczoraj ambitnie zaplanowałam sprzątanie mieszkania. Obiad uszykowałam dzień wcześniej na dwa dni, na deser - błyskawiczne ciasto, które nie wymagało nawet użycia miksera. Na drodze stanęła mi... Pogoda. Bo kiedy parno, duszono i naprawdę ciepło, ostatnia rzecz, na jaką się ma ochotę, to bieganie ze ścierką i odkurzaczem. Niezrażona jednak, poczekałam aż po południu się ochłodzi, i zabrałam się do działania. Efekt był taki, że dopiero co wypraną zasłonkę od prysznica wieszałam o godzinie dwudziestej drugiej... Po czym padłam na krzesło przed laptopem, znów pełna optymizmu i wiary w siebie, z zamiarem napisania posta na dziś (bo, uwaga, C. w końcu ma wolne, co oznacza ni mniej, ni więcej, że laptopa omijać będę szerokim łukiem). Niestety - zziajana, spocona nawet lekko, nijak nie mogłam się skupić. I choć podczas sprzątania układałam w myślach piękne zdania, odnajdywałam ciekawe historie i idealne wstępy, gdy przyszło co do czego, w głowie miałam jedynie pustkę... Też tak macie? Że przypadkiem, podczas jazdy samochodem czy autobusem, na spacerze z psem lub choćby właśnie podczas sprzątania, wasza jaźń wręcz kipi pomysłami i doskonałymi zwrotami, oddającymi sedno sprawy, a gdy w końcu siadacie do pisania - cisza...? Oczywiście, nie zawsze i nie wciąż, ale zdarzają mi się takie momenty. I wtedy część duszy odpowiedzialna za estetykę cierpi ogromnie, bo zamiast pięknych słów, muszę pisać o ich braku i sprzątaniu...
Przejdźmy więc już lepiej do sedna, którym dzisiaj jest syrop z kwiatów czarnego bzu. Wiąże się z nim zaskakująca mnie samą historia. Po pierwsze, ku mojej wielkiej radości, odnalazłam w parku kilka krzewów (drzew...?) czarnego bzu właśnie. Radość moja nie miała granic do momentu, gdy zdałam sobie sprawę, że to już czwarty rok, gdy chadzam do tego parku niemal codziennie, a obok rzeczonych krzewów (drzew...?) przechodziłam niezliczoną ilość razy, również w porze kwitnienia. I jakoś do tej pory nie uderzyło mnie, że to właśnie on, mój wymarzony i wytęskniony, bez... Po krótkiej chwili zastanowienia nad własną głupotą, czy, będąc nieco dla siebie milszą - ignorancją, zabrałam się za zbieranie kwiatostanów. Nie raz, i nie dwa - był już dżem, zrobiłam też drożdżówki z bzowym lukrem, mam jeszcze kilka innych pomysłów - oby bez nie przekwitł, zanim zdążę je wszystkie wcielić w życie! W każdym razie największa ich ilość wylądowała w misce z cukrem i wodą, zamieniając się w niezwykle aromatyczny, obłędnie intensywny i bajkowo wręcz pachnący - syrop. Zakochałam się w nim od razu, i za przepis Bei będę składać dozgonne dzięki.
Nie wiem, jak się u Was ma sprawa z bzem - jeśli tak jak u mnie, czyli ciągle kwitnie, nie zastanawiajcie się ani chwili - ten syrop to spełnienie najskrytszych kulinarnych marzeń...
Syrop z kwiatów czarnego bzu
Składniki: (na 1,3 l syropu)
- 20-40 baldachów kwiatów czarnego bzu
- sok z 1 cytryny
- 1 l wody
- 1 kg cukru
Kwiaty zebrać w słoneczny poranek. Ułożyć na białym papierze i zostawić na 1 godzinę, żeby pozbyć się robczków. Następnie odciąć łodyżki lub oddzielać kwiaty od łodyżek widelcem (jak porzeczki). Przesypać je do dużego słoja razem z pyłkiem, który opadł. Wodę, cukier i sok z cytryny zagotować. Gdy cukier się rozpuści, gorącym płynem zalać kwiatki tak, żeby były całkowicie przykryte. Odstawić na 2-4 dni pod przykryciem, raz dziennie mieszając.
Po tym czasie syrop przecedzić, a następnie przefiltorwać, na przykład przez filtr do kawy. Zagotować, przelać do słoiczków lub butelek, dokładnie zakręcić. Ewentualnie zapasteryzować. Otwarty przechowywać w lodówce.
Smacznego!
Co zaskoczyło mnie mocno, C. był wniebowzięty moim pomysłem przygotowania syropu. Okazało się bowiem, że po wymieszaniu z wodą gazowaną smakuje dokładnie jak lemoniada, którą raczył się lata temu u szkolnego kolegi, a którą przygotowywała tegoż kolegi babcia. W jednej z moich duńskich gazet, już po fakcie (czyli gdy butelki stały równiutko, dokładnie zakręcone), znalazłam bardzo podobny przepis, z nieco tylko zmienionymi proporcjami. Tym samym dorzucam kolejny wpis do akcji Mopsika Skandynawskie lato 2015. Bo skoro przywołuje wspomnienia z dzieciństwa u Duńczyka, to bardziej duński już nie może być...