Cóż za kolor, cóż za smak! Czyli syrop z owoców czarnego bzu
Tak jak pierwszy dzień jesieni zaskoczył nas słońcem, które niestety już następnego dnia schowało się za grubą warstwą ołowianoszarych chmur, tak pierwszy października wcale nie był gorszy. W drodze do domu z zachwytem wsunęłam na nos ciemne okulary, a już po powrocie, zamiast skulić się na kanapie pod kocem i marudzić, dlaczego woda na herbatę gotuje się tak zatrważająco długo, włożyłam czerwone kalosze i razem z C. i psami ruszyliśmy w las. A musicie wiedzieć, że w naszym lesie od powrotu z wakacji nie byłam. Albo padało, albo było takie błocko, że bałam się, że mi się psy potopią (a przynajmniej wrócą tak umorusane, że będą się nadawały tylko do kąpieli), albo... Cóż, chciałam napisać, że albo byłam tak zmęczona po pracy, że już sił na nic nie miałam, ale nie byłaby to do końca prawda. Bo gdy tylko słonko nieśmiało wyjrzało zza chmur, wstąpiło we mnie tyle energii, że mogłabym góry przenosić. Spacer więc to żadne wyzwanie; nawet po pobudce o wpół do pierwszej w nocy.
Najpierw nieśmiało, później coraz pewniej, kroczyliśmy znajomymi ścieżkami. I tak jak przez całe lato narzekaliśmy na nieurodzaj (bo ani jeżyny, ani czereśnie, ani owoce czarnego bzu w naszych tajemnych miejscach w tym roku nie obrodziły), tak teraz z zachwytem wpatrywaliśmy się w leśne poszycie pełne grzybów. Mnóstwo gatunków, o których nie mamy bladego pojęcia, czy są trujące, czy nie. Aż w końcu... Na zwalonym, spróchniałym pniu znaleźliśmy grzybnię kurek! Te znają chyba wszyscy; bez wahania więc nazbieraliśmy całkiem pokaźną ilość. Są to zdecydowanie moje ulubione grzyby; będzie tarta, albo zupa, albo sos... A może wszystkiego po trochu...? Jeszcze się nie zdecydowaliśmy...
Tymczasem z trudem nazbieranych owoców czarnego bzu, przygotowałam syrop. Robi się go szybko i prosto, a jedynym składnikiem, którego zdobycie może nastręczyć trudności, jest... Czarny bez. Z tego, co wiem, nie da się go bowiem kupić w markecie czy na straganie. Trzeba pójść do lasu albo na łąkę, z dala od dróg i ludzkich siedzib, i cierpliwie nazbierać tylko dojrzałych, ciemnych kuleczek. Następnie pieczołowicie pozbyć się gałązek (najlepiej robić to widelcem, tak jak w przypadku porzeczek), a owoce przełożyć do garnka. Pamiętajcie - czarny bez na surowo jest trujący! Nie używamy go więc do dekoracji ciast czy deserów, tylko przerabiamy na syrop albo dżem. U mnie tylko ten pierwszy, w dodatku w ilościach raczej mizernych; więcej bzu nie udało nam się znaleźć.
Syrop jest boski! Pachnie pięknie, a kolor ma taki, że aż dech z wrażenia zapiera. Idealnie nadaje się do herbaty, lemoniady, albo do sernika z figami... Ale o nim innym razem.
Syrop z owoców czarnego bzu
Składniki: (na 500 ml syropu)
- 500 g owoców czarnego bzu (waga bez gałązek)
- 250 g cukru
- 125 ml wody
- sok z 1/2 cytryny
Owoce przełożyć do garnka, dodać cukier, wodę i sok z cytryny, zagotować. Gotować bez przykrycia przez około 20 minut, a następnie przetrzeć przez sitko. Syrop zagotować raz jeszcze, przelać do wyparzonych butelek, mocno zakręcić. Ewentualnie zapasteryzować.
Smacznego!
Tymczasem jutro czeka mnie wyprawa do Kopenhagi. W zeszłym roku bawiłam się świetnie, a w tym, mam wrażenie, będzie jeszcze lepiej. Ale o szczegółach następnym razem...