Ciasto z jabłkami w pływającym kremie
Kiedyś pisałam o pewnym zakalcu. Do tej pory jestem pewna, że to nie wina przepisu, ale moja - te ciasta ucierane jednak nie są najprostsze... W każdym razie - napisałam o nim z dwóch powodów. Po pierwsze - bo może ktoś będzie miał chęć na ciasto z marcepanem i agrestem, które nawet z zakalcem smakowało nieźle. Po drugie - bo wpadki się zdarzają.
Przeglądając większość blogów kulinarnych mam wrażenie, że Autorki to geniusze - wszystko jest zawsze idealne i pyszne. Tam nie ma miejsca na zbitą szklankę, wysypaną mąkę, nagły brak kluczowego składnika w lodówce, a wreszcie zakalec czy inna katastrofa są nie do pomyślenia w ogóle. Oczywiście, będąc realistką (którą nie jestem) - nie wierzę w to. Każdemu czasem wychodzi zakalec. No nie ma bata - nie ma ideałów na tym świecie. Gdzieś coś musi czasem nie pójść. W związku z tym mam zamiar opowiadać o moich porażkach. Nie klęskach spektakularnych, gdzie nie wychodzi nic, co można by w ogóle jakoś nazwać (a takie przecież też się zdarzają...), ale o tych drobniejszych, gdzie ciasto jest do uratowania, tylko... Jest jakieś ale. Mniejsze czy większe. Bo to ciasto, które chcę przedstawić dzisiaj, z pewnością zasługuje na uwagę. Jest smaczne, jabłka są pyszne, krem delikatny, a kruche ciasto kruche. Jest jednak ale...
Otóż: przepis znalazłam w Ciastach i deserach nr 1/2010, i od razu wiedziałam, że muszę je upiec. Jakiś czas temu robiłam coś podobnego, tylko z kremem budyniowym - wyszło pycha, i D. domagał się powtórki. To wyglądało podobnie, ale jednak krem był zupełnie inny. I właśnie tu tkwi moje ale - krem, mimo że bardzo delikatny i smaczny, rozpływa się... Obojętnie, czy ciasto jest z lodówki, czy trzymamy je w temperaturze pokojowej. Po prostu czegoś w nim brakuje, a ja nie wiem czego... Myślicie, że możecie je udoskonalić? Spróbujcie, i podzielcie się wnioskami. Bo idea może zachwycić, smak też jest pierwszorzędny, ale z gęstością koniecznie trzeba coś zrobić. Moje dwa podejścia się nie powiodły, może ktoś z Was da radę...?
Ciasto z jabłkami w kremie z mascarpone
Składniki:(na tortownicę o średnicy 26 cm)
ciasto:
Schłodzone ciasto podzielić na pół, jedną część schować z powrotem do lodówki, drugą wylepić spód formy wyłożonej papierem do pieczenia. Gęsto ponakłuwać widelcem.
Podpiec w 200 st. C. przez 20 minut.Ostudzić.
Z pozostałego ciasta ulepić wałeczek, uformować z niego wysokie na 4 cm brzegi, dokładnie dolepiając do spodu ciasta.
Dwa białka ubić na sztywną pianę. Partiami wsypywać cukier, nie przerywając ubijania. Wsypać mąkę, następnie wbijać po jednym jajku, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Na końcu dodać mascarpone i wymieszać na gładką masę.
Jabłka obrać, przekroić na połówki i wykroić gniazda nasienne.
Na podpieczony spód wyłożyć jabłka, zalać masą.
Piec w 150 st. C. przez 40 minut.Ostudzić w uchylonym piekarniku.
Smacznego!
Oczywiście nie zachęcam Was do pieczenia niewypałów - ale do eksperymentów jak najbardziej. Takie nie do końca udane ciasto może być do tego świetną bazą. Poza tym uważam, że czasem dobrze jest poczytać o tym, co się nie udaje. Nie mówię o czymś tak przyziemnym jak podbudowywanie własnego ego cudzą porażką, ale o upewnieniu się, że każdemu może powinąć się noga. Że to normalne, i nie należy się tym zniechęcać. Że warto próbować dalej. I może moje porażki dla innych będą sukcesem? Oby. Bo tak jest lepiej.
Przeglądając większość blogów kulinarnych mam wrażenie, że Autorki to geniusze - wszystko jest zawsze idealne i pyszne. Tam nie ma miejsca na zbitą szklankę, wysypaną mąkę, nagły brak kluczowego składnika w lodówce, a wreszcie zakalec czy inna katastrofa są nie do pomyślenia w ogóle. Oczywiście, będąc realistką (którą nie jestem) - nie wierzę w to. Każdemu czasem wychodzi zakalec. No nie ma bata - nie ma ideałów na tym świecie. Gdzieś coś musi czasem nie pójść. W związku z tym mam zamiar opowiadać o moich porażkach. Nie klęskach spektakularnych, gdzie nie wychodzi nic, co można by w ogóle jakoś nazwać (a takie przecież też się zdarzają...), ale o tych drobniejszych, gdzie ciasto jest do uratowania, tylko... Jest jakieś ale. Mniejsze czy większe. Bo to ciasto, które chcę przedstawić dzisiaj, z pewnością zasługuje na uwagę. Jest smaczne, jabłka są pyszne, krem delikatny, a kruche ciasto kruche. Jest jednak ale...
Otóż: przepis znalazłam w Ciastach i deserach nr 1/2010, i od razu wiedziałam, że muszę je upiec. Jakiś czas temu robiłam coś podobnego, tylko z kremem budyniowym - wyszło pycha, i D. domagał się powtórki. To wyglądało podobnie, ale jednak krem był zupełnie inny. I właśnie tu tkwi moje ale - krem, mimo że bardzo delikatny i smaczny, rozpływa się... Obojętnie, czy ciasto jest z lodówki, czy trzymamy je w temperaturze pokojowej. Po prostu czegoś w nim brakuje, a ja nie wiem czego... Myślicie, że możecie je udoskonalić? Spróbujcie, i podzielcie się wnioskami. Bo idea może zachwycić, smak też jest pierwszorzędny, ale z gęstością koniecznie trzeba coś zrobić. Moje dwa podejścia się nie powiodły, może ktoś z Was da radę...?
Ciasto z jabłkami w kremie z mascarpone
Składniki:(na tortownicę o średnicy 26 cm)
ciasto:
- 300 g mąki pszennej
- 100 g cukru
- 250 g zimnego masła
- 2 żółtka
- 250 serka mascarpone
- 3 jajka
- 2 białka
- 90 g cukru
- 2 łyżeczki cukru waniliowego
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej
- 5 średniej wielkości jabłek
Schłodzone ciasto podzielić na pół, jedną część schować z powrotem do lodówki, drugą wylepić spód formy wyłożonej papierem do pieczenia. Gęsto ponakłuwać widelcem.
Podpiec w 200 st. C. przez 20 minut.Ostudzić.
Z pozostałego ciasta ulepić wałeczek, uformować z niego wysokie na 4 cm brzegi, dokładnie dolepiając do spodu ciasta.
Dwa białka ubić na sztywną pianę. Partiami wsypywać cukier, nie przerywając ubijania. Wsypać mąkę, następnie wbijać po jednym jajku, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Na końcu dodać mascarpone i wymieszać na gładką masę.
Jabłka obrać, przekroić na połówki i wykroić gniazda nasienne.
Na podpieczony spód wyłożyć jabłka, zalać masą.
Piec w 150 st. C. przez 40 minut.Ostudzić w uchylonym piekarniku.
Smacznego!
Oczywiście nie zachęcam Was do pieczenia niewypałów - ale do eksperymentów jak najbardziej. Takie nie do końca udane ciasto może być do tego świetną bazą. Poza tym uważam, że czasem dobrze jest poczytać o tym, co się nie udaje. Nie mówię o czymś tak przyziemnym jak podbudowywanie własnego ego cudzą porażką, ale o upewnieniu się, że każdemu może powinąć się noga. Że to normalne, i nie należy się tym zniechęcać. Że warto próbować dalej. I może moje porażki dla innych będą sukcesem? Oby. Bo tak jest lepiej.