Aromatyczny smalczyk
Dawno nie było przepisu z archiwalnego kukbuka, co nie? Smalczyk ten wart jest uwagi, bo co prawda pochodzi z czasów, kiedy Jeremi mógł jeść z pięć produktów na krzyż, ale za to jest tak smaczny, że od czasu do czasu robię go do dziś. Smarowaliśmy nim pajdy bezglutenowego chleba upieczonego z miksu przywożonego nam z Węgier przez ciocię Noemi. Pycha! Albo pajdy chleba gryczanego, co było już mniej pycha. A właściwie to były dwa smalczyki - jeden z nich jest bohaterem niniejszego postu, a drugi był zdrowszy, bo robiony
z resztek po pieczonej kaczce lub gęsi z jabłkami. Do ptasiego kiedyś wrócimy, a teraz zajmijmy się tym ze świnki.
Należy mieć:
500-600 g słoniny (najlepiej od świnki szczęśliwej lub eko)
cebulę
sól, pieprz i
majeranek do smaku
Słoninę pokroić w drobną kostkę i wrzucić na rozgrzaną patelnię. Zmniejszyć temperaturę i smażyć powoli, od czasu do czasu mieszając. W tym czasie pokroić w kostkę cebulę. Gdy skwarki lekko ściemnieją, dodać cebulę i dusić ją w tłuszczu, aż się zrumieni (ok. 8-10 minut). Całość zdjąć z ognia i gdy lekko przestygnie - doprawić. Przełożyć do wyprażonego słoika i odstawić do zastygnięcia. Smalczyk można przechowywać zamknięty w lodówce, przez co najmniej tydzień.