Zapomniany tort i pralka jak żywa
Uff... Dużo się ostatnio dzieje. W niedzielę byliśmy z C. na konfirmacji córki jego Brata. M. to słodka dziewczynka, impreza duńsko-brazylijska (jej Mama jest Brazylijką) jak najbardziej udana. Przez całe moje nie tak znowu krótkie życie nie wyściskało mnie tylu Duńczyków, co w niedzielne popołudnie. Nie narzekam - bardzo miło z ich strony. A ja jestem coraz lepsza w udawaniu zrozumienia dla tego ciut skomplikowanego języka. Najmłodsza Siostra C. próbowała upić mnie Malibu z colą - na szczęście bezskutecznie. Babcia C. z kolei bardzo dobrze się ze mną dogadała, bo była nauczycielką angielskiego (i niemieckiego, ale na tym gruncie czuję się niedużo pewniej niż z duńskim). A po wszystkim, kiedy C. wymieniał lampy w aucie (I killed Bambi, skat - usłyszałam o drugiej w nocy, kiedy wrócił do domu), ja rozmawiałam z jego Tatą o książkach - okazało się, że mamy zbliżony gust, przynajmniej jeśli chodzi o Folletta.
Co do moich kuchennych poczynań - owszem, są. Ciasteczka czekoladowe z nutą kardamonowo-pomarańczową i pomarańczowe semifreddo wyszły zachwycająco dobre. Owszem, przepisy zapisałam, zdjęć jednak póki co nie mam jak zrobić - cały czas czekam na aparat. A telefonem pstrykać nie będę, bo fotki wychodzą co najmniej tragiczne, wyjątkowo nieapetyczne i w ogóle nie nadające się do publikacji gdziekolwiek. Dlatego na aktualne przepisy będzie trzeba jeszcze trochę poczekać. W związku z tym w najbliższym czasie będę Was molestowała postami o książkach, a dzisiaj, w ramach przypomnienia, że to mimo wszystko blog kulinarny, będzie o torcie.
Dawno, dawno temu... Naprawdę dawno, bo nie pamiętam, kiedy dokładnie. Chyba w tym roku. A może jeszcze w zeszłym...? Nie mam pojęcia. Nieistotne. Chodzi o to, że upiekłam tort. Na specjalne, urodzinowe zamówienie. Miał być klasyczny, ale nie nudny. Wyjątkowy - jak to tort. Na urodziny Szanownej Małżonki Zamawiającego. Biszkopt - standardowo rzucany, jakżeby inaczej. Krem na bazie mascarpone, delikatnie wzmocniony żelatyną - co by się w czasie transportu nic nie rozjechało. Masa wiśniowa inspirowana tortem śliwkowym jak ze sklepu. Jak smakowało? Nie wiem, nie próbowałam. Ale z tego co mówili główni zainteresowani, efekt był jak najbardziej satysfakcjonujący.
Trochę pracy przy tym było - ale taka już uroda tortów. Polecam - wygląda naprawdę nieźle, no i - podobno - smakuje nawet lepiej.
Tort wiśniowy z bitą śmietaną
Składniki: (na tortownicę o średnicy 26 cm)
biszkopt:
masa wiśniowa:
krem:
nasączenie:
wierzch:
Biszkopt: Białka ubić na sztywną pianę. Partiami dodawać cukier, nie przerywając miksowania. Po jednym dodawać żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Na końcu partiami wsypywać przesianą mąkę, miksując na najniższych obrotach. Spód tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia lub folią aluminiową. Masę wylać do formy.
Piec w 170 st. C. 70-80 minut, do tzw. suchego patyczka. Upieczony biszkopt zrzucić na ziemię (w formie) z wysokości 60 cm, po czym wystudzić w uchylonym piekarniku.
Zimny biszkopt przeciąć na trzy blaty, ścinając z wierzchu ewentualną górkę - tak, żeby był idelanie płaski.
Sok wiśniowy zagotować. Kisiel rozmieszać w wodzie, powoli wlewać do soku, cały czas mieszając. Chwilę pogotować, zdjąć z ognia. Dodać dokłądnie odcedzone wiśnie, delikatnie wymieszać. Ostudzić.
Serek kremowy ubić z mascarpone. Wlać kremówkę, miksować, aż masa znów zgęstnieje. Przesiać cukier puder z waniliowym, zmiksować. Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, następnie rozpuścić w gorącej. Wymieszać, żeby nie było grudek. Ostudzić. Żelatynę wlać do masy serowej, zmiksować na gładko. Wstawić na kilka minut do lodówki, żeby nieco zgęstniała.
Sok z cytryny wymieszać z midówką.
Na paterze ułożyć pierwszy blat, skropić sokiem z cytryny wymieszanym z miodówką. Wyłożyć połowę wiśni, na wierzch połowę kremu. Przykryć drugim blatem, lekko docisnąć. Biszkopt nasączyć, wyłożyć resztę wiśni, na wierzch resztę kremu. Przykryć ostatni blatem, nasączyć. Wstawić do lodówki na 2-3 godziny, żeby wszystko stężało.
Kremówkę ubić. Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, następnie rozpuścić w gorącej. Ostudzić. Wlać do kremówki, cały czas miksując. Śmietaną obłożyć wierzch i boki tortu, zostawiając nieco do dekoracji. Resztę śmietany przełożyć do szprycy, udekorować tort. Boki można obsypać startą czekoladą.
Smacznego!
A dzisiaj rano kupiliśmy pralkę. Nareszcie! Góry prania zalegały już wszędzie (w pokoju, który podobno ma być sypialnią, nie było miejsca na łóżko - wiem, wiem, nie ma się czym chwalić...), więc z wielką radością nastawiliśmy pierwsze pranie. C. pojechał do pracy, a ja wyszłam na chwilę do sklepu. Jakież było moje zdziwienie, gdy po powrocie znalazłam pralkę na środku kuchni! A później z wielkim poświęceniem musiałam ją trzymać w czasie wirowania, żeby mi z tej kuchni nie uciekła. Na szczęście po dwóch praniach chyba znalazła swoje miejsce, bo już grzecznie stoi i się nie rusza, i nawet tak bardzo nie hałasuje. O co chodziło? Nie mam pojęcia. Na pralkach to ja się nie znam.
Co do moich kuchennych poczynań - owszem, są. Ciasteczka czekoladowe z nutą kardamonowo-pomarańczową i pomarańczowe semifreddo wyszły zachwycająco dobre. Owszem, przepisy zapisałam, zdjęć jednak póki co nie mam jak zrobić - cały czas czekam na aparat. A telefonem pstrykać nie będę, bo fotki wychodzą co najmniej tragiczne, wyjątkowo nieapetyczne i w ogóle nie nadające się do publikacji gdziekolwiek. Dlatego na aktualne przepisy będzie trzeba jeszcze trochę poczekać. W związku z tym w najbliższym czasie będę Was molestowała postami o książkach, a dzisiaj, w ramach przypomnienia, że to mimo wszystko blog kulinarny, będzie o torcie.
Dawno, dawno temu... Naprawdę dawno, bo nie pamiętam, kiedy dokładnie. Chyba w tym roku. A może jeszcze w zeszłym...? Nie mam pojęcia. Nieistotne. Chodzi o to, że upiekłam tort. Na specjalne, urodzinowe zamówienie. Miał być klasyczny, ale nie nudny. Wyjątkowy - jak to tort. Na urodziny Szanownej Małżonki Zamawiającego. Biszkopt - standardowo rzucany, jakżeby inaczej. Krem na bazie mascarpone, delikatnie wzmocniony żelatyną - co by się w czasie transportu nic nie rozjechało. Masa wiśniowa inspirowana tortem śliwkowym jak ze sklepu. Jak smakowało? Nie wiem, nie próbowałam. Ale z tego co mówili główni zainteresowani, efekt był jak najbardziej satysfakcjonujący.
Trochę pracy przy tym było - ale taka już uroda tortów. Polecam - wygląda naprawdę nieźle, no i - podobno - smakuje nawet lepiej.
Tort wiśniowy z bitą śmietaną
Składniki: (na tortownicę o średnicy 26 cm)
biszkopt:
- 10 jajek
- 400 g cukru
- 230 g mąki pszennej
- 90 g mąki ziemniaczanej
masa wiśniowa:
- 550 g wiśni ze słoika (bez pestek)
- 300 ml soku wiśniowego
- 1 opakowanie kisielu o czerwonym kolorze (40 g)
- 55 ml zimnej wody
krem:
- 300 g serka kremowego
- 150 g mascarpone
- 200 ml śmietany kremówki (38%)
- 80 g cukru pudru
- 1 łyżka cukru waniliowego
- 3 łyżeczki żelatyny
- 2 łyżki zimnej wody
- 70 ml gorącej wody
nasączenie:
- sok z 1 cytryny
- 50 ml miodówki
wierzch:
- 500 ml śmietany kremówki (38%)
- 2 łyżeczki żelatyny
- 2 łyżki zimnej wody
- 50 ml gorącej wody
Biszkopt: Białka ubić na sztywną pianę. Partiami dodawać cukier, nie przerywając miksowania. Po jednym dodawać żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Na końcu partiami wsypywać przesianą mąkę, miksując na najniższych obrotach. Spód tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia lub folią aluminiową. Masę wylać do formy.
Piec w 170 st. C. 70-80 minut, do tzw. suchego patyczka. Upieczony biszkopt zrzucić na ziemię (w formie) z wysokości 60 cm, po czym wystudzić w uchylonym piekarniku.
Zimny biszkopt przeciąć na trzy blaty, ścinając z wierzchu ewentualną górkę - tak, żeby był idelanie płaski.
Sok wiśniowy zagotować. Kisiel rozmieszać w wodzie, powoli wlewać do soku, cały czas mieszając. Chwilę pogotować, zdjąć z ognia. Dodać dokłądnie odcedzone wiśnie, delikatnie wymieszać. Ostudzić.
Serek kremowy ubić z mascarpone. Wlać kremówkę, miksować, aż masa znów zgęstnieje. Przesiać cukier puder z waniliowym, zmiksować. Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, następnie rozpuścić w gorącej. Wymieszać, żeby nie było grudek. Ostudzić. Żelatynę wlać do masy serowej, zmiksować na gładko. Wstawić na kilka minut do lodówki, żeby nieco zgęstniała.
Sok z cytryny wymieszać z midówką.
Na paterze ułożyć pierwszy blat, skropić sokiem z cytryny wymieszanym z miodówką. Wyłożyć połowę wiśni, na wierzch połowę kremu. Przykryć drugim blatem, lekko docisnąć. Biszkopt nasączyć, wyłożyć resztę wiśni, na wierzch resztę kremu. Przykryć ostatni blatem, nasączyć. Wstawić do lodówki na 2-3 godziny, żeby wszystko stężało.
Kremówkę ubić. Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, następnie rozpuścić w gorącej. Ostudzić. Wlać do kremówki, cały czas miksując. Śmietaną obłożyć wierzch i boki tortu, zostawiając nieco do dekoracji. Resztę śmietany przełożyć do szprycy, udekorować tort. Boki można obsypać startą czekoladą.
Smacznego!
A dzisiaj rano kupiliśmy pralkę. Nareszcie! Góry prania zalegały już wszędzie (w pokoju, który podobno ma być sypialnią, nie było miejsca na łóżko - wiem, wiem, nie ma się czym chwalić...), więc z wielką radością nastawiliśmy pierwsze pranie. C. pojechał do pracy, a ja wyszłam na chwilę do sklepu. Jakież było moje zdziwienie, gdy po powrocie znalazłam pralkę na środku kuchni! A później z wielkim poświęceniem musiałam ją trzymać w czasie wirowania, żeby mi z tej kuchni nie uciekła. Na szczęście po dwóch praniach chyba znalazła swoje miejsce, bo już grzecznie stoi i się nie rusza, i nawet tak bardzo nie hałasuje. O co chodziło? Nie mam pojęcia. Na pralkach to ja się nie znam.