Słodko - kwaśny sos chilli
Chilli brzmi dosyć groźnie, zwłaszcza w naszej kulturze. Natychmiast kojarzy się z wypalającą wnętrzności substancją, a spożycie potraw nią przybranych jest wyczynem większym niż przejście po rozżarzonych węglach i bliskim wsadzeniu sobie igły w oko. Otóż nie każdy u nas wie, że ową ostrość można sobie dawkować przy pomocy pestek. To tam głównie znajduje się kapsycyna, winna złej sławy wszystkich papryczek chilli. Bo Polak jak dostanie do ręki taką małą papryczkę, to przecież nie będzie jej jeszcze patroszył, no bo co wtedy z niej zostanie? Tyle kasy i jeszcze tyle wyrzucić? Bez sensu. Jednak warto nieco się dowiedzieć i zmienić swoje przekonanie co do tego południowoamerykańskiego owocu i nie omijać potraw z chilli wielkim łukiem. Chilli pozbawiona pestek niemal całkowicie traci swoją ostrość. Pochodzi ona wtedy jedynie z włókienek. Także pikanterią w tym przypadku można łatwo sterować. Warto wiedzieć, że to właśnie z chilli wyodrębniono po raz pierwszy witaminę, którą nazwano nota bene C (a to niespodzianka) oraz że składniki tego diabelskiego owocu przyczynia się do walki z chorobami serca, a kapsycyna spowalnia mutację komórek odpowiedzialną za powstawanie nowotworów.
Słodko - kwaśny sos chilli warto jest trzymać pod ręką, w lodówce, gdzie spokojnie wytrzyma przez czas od kilku do kilkunastu tygodni. Można go stosować do praktycznie każdej potrawy obiadowej po to, aby podkreślić smak lub, w przypadku kulinarnej porażki, całkowicie go zmienić w zależności od dodanej ilości. Jeśli nie wiemy jak łatwo przyprawić potrawę, oto jest sos pod ręką. Wystarczy dodać sól tak, jak zwykle, no i uzupełnić płyny sosem chilli w ulubionej ilości. W tym miejscu mamy drugą możliwość dawkowania ostrości w zależności jak ostry wyszedł nam sos na początku. Zatem porzućcie swój strach niewierni i kroczcie ku nieznanemu. Widać, że ten sos nigdy się nie zmarnuje, nieważne jak zrobiony na wstępie - zawsze jest dobrze. Ja stosuję sos chilli do potraw a'la chińskich (patrz: następny wpis).
Na około 1 litr sosu (zawsze można zrobić odpowiednio mniej):
- 8 dużych papryczek chilli,
- 240 ml wody,
- 240 ml octu z czerwonego wina,
- 300 gram cukru
- Rozciąć papryczki i wyjąć pestki. Ja zawsze zostawiam kilka na papryczkę. Po części z wyboru, ale też raczej z lenistwa. Radzę nie oczyszczać papryczek misternie ze wszystkich pestek, bo sos naprawdę nie będzie w ogóle ostry.
- Tak przygotowane papryczki pociąć na cienkie plasterki i wrzucić do garnka wielkości piłki siatkowej. Koniecznie, żeby w wyposażeniu garnka była przykrywka bo parujący, gotujący i później stygnący sos jest trochędrażniący, ale nie z powodu swojej ostrości, ale z powodu parujacego octu.
- Dolewamy i dorzucamy pozostałe składniki, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy na bardzo małym ogniu, pod przykrywką przez około 25 minut.
- Ostudzony sos (studzony w garku przykrytym przykrywką) warto jest rozmiksować, żeby maksymalnie rozdrobić papryczki. Nie jest to absolutnie koniecznie, bo można papryczki już na samym początku pokroić maksymalnie drobno, ale naprawdę dobrze jest to zrobić choćby przy pomocy sitka i łyżki (gotowy sos przeprasować przez oczka sita).
- Gotowy sos przelewam do czystej butelki po winie lub jakiejś fajnej po piwie - takiej z korkiem na metalowym zamknięciu, najlepiej przeźroczystej. Taki sos jest również bardzo dobrym pomysłem na orginalny prezent dla kucharzących smakoszy.