Pierogi z twarogiem, pomidorami i melisą podane na rukoli z czerwoną cebulką.
Dzisiaj gościnnie nie moje gotowanie, ale mojej żony wspaniałej. Nie jestem wielkim fanem pierogów, ale pomysł mojej żony tak mi się spodobał i zasmakował, że stwierdziłem, że muszę go tutaj umieścić bez względu na to, że to nie ja sam robiłem. Ale sprawdzony jest przecież.
Na ok.80 pierogów
4szkl mąki
Łyżka soli
2 jajka
Ok. 1,5 szkl letniej wody
200g serka białego
4 pomidory z puszki [bez skórki]
Listki z ok. 5 gałązek melisy
Sól, pieprz, pieprz cayenne, trochę cukru.
2 czerwone cebule
Pęczek rukoli
Tak, tak – wiem – pewnie sobie myślicie: „80 pierogów ?!? kto to wszystko zje ?!?” No cóż… Moja żona fantastycznie gotuje, nawet jeśli gotuje dla pułku wojska. A inna sprawa jest taka, że zazwyczaj okazuje się, że ta porcja dla pułku wojska zostaje pochłonięta przez nasz skromny oddział 3 chłopaków i ona jedna. Jak drugi kuchcik dojdzie do wieku, że będzie wszystko jadł to myślę, że porcje pułkowe będą już zupełnie tak w sam raz.
Pierogi jak to pierogi – ciasto [mąka, sól, jajka i woda] zagniatamy aż będzie sprężyste, dodając wodę stopniowo. Jeśli się jest akurat przypadkiem żoną z dwójką ryczących na przemian dzieci na karku, to najlepiej robić to jedną ręką – żeby drugą w tym samym czasie móc pocieszać pierwszego bądź drugiego kuchcika.
Kiedy ciasto zagnieciemy, formujemy z niego kulkę i odkładamy przykryte szmatką na chwilę na bok. W tym czasie normalny człowiek [albo powiedzmy wprost – facet taki jak ja], spróbowałby zrobić nadzienie robiąc przy tym totalny syf w całej kuchni, wściekłby się co najmniej kilka razy „czemu to dziecko tak się drze bez przerwy”, wywalił całe nadzienie do kosza, bo nie wyszło, następnie wywalił ciasto, bo się zeschło i spróbowałby zacząć od nowa, jako że do ryczącego dziecka dołączyło drugie, to wychrzaniłby wszystko w pierony i załamany zamówił pizze przez telefon, albo na obiad zaserwował parówki z chlebem.
Natomiast moja żona w tym czasie:
Zrobiła nadzienie poprzez zmiksowanie twarogu z pomidorami bez skórki [mogą być z puszki, ale mogą być też świeże – ważne, żeby były ładnie dojrzałe i aromatyczne], dodała przypraw i posiekanej drobniutko melisy.
Nakarmiła drugiego kuchcika, który tym samym przestał urządzać cyrk jakby go ze skóry obdzierali.
Pocieszyła pierwszego kuchcika, który też miał zły humor i ułożyła do popołudniowej drzemki.
Rozwałkowała ciasto na pierogi i wykroiła z niego kółka.
Następnie nadziała pierogi nadzieniem i gotowała w osolonej wodzie aż wypłynęły na wierzch i jeszcze minutę.
Oczywiście cały czas trzymając na jednej ręce drugiego kuchcika.
Na ten moment właśnie ja łaskawie zszedłem z pracowni. Dostałem drugiego kuchcika na ręce z poleceniem, że mamy z ogrodu przynieść spory pęczek rukoli. No co było robić – tak zrobiliśmy. Muszę przyznać, że zrywanie rukoli jedną ręką, jak na drugiej trzyma się dziecko to nie taka prosta sprawa.
Wróciłem, a tam pierogi przesmażały się już na patelni z posiekaną czerwoną cebulą.
Zabrano mi rukolę, opłukano i porwano na talerze, a na nią te pierogi.
Kurka… jak mi to smakowało, mimo, że bez mięsa.
Pierogarnie powinna chyba otworzyć – najbliższa pierogarnia godna jakiejkolwiek uwagi jest w Ustroniu, to by tutaj pewnie furorę zrobiła, tym bardziej, że w tamtej pierogarni nie jadłem takich dobrych pierogów.
Tak się zastanawiam – czy to aby na pewno ja w tym domu powinienem tego bloga prowadzić.
Na ok.80 pierogów
4szkl mąki
Łyżka soli
2 jajka
Ok. 1,5 szkl letniej wody
200g serka białego
4 pomidory z puszki [bez skórki]
Listki z ok. 5 gałązek melisy
Sól, pieprz, pieprz cayenne, trochę cukru.
2 czerwone cebule
Pęczek rukoli
Tak, tak – wiem – pewnie sobie myślicie: „80 pierogów ?!? kto to wszystko zje ?!?” No cóż… Moja żona fantastycznie gotuje, nawet jeśli gotuje dla pułku wojska. A inna sprawa jest taka, że zazwyczaj okazuje się, że ta porcja dla pułku wojska zostaje pochłonięta przez nasz skromny oddział 3 chłopaków i ona jedna. Jak drugi kuchcik dojdzie do wieku, że będzie wszystko jadł to myślę, że porcje pułkowe będą już zupełnie tak w sam raz.
Pierogi jak to pierogi – ciasto [mąka, sól, jajka i woda] zagniatamy aż będzie sprężyste, dodając wodę stopniowo. Jeśli się jest akurat przypadkiem żoną z dwójką ryczących na przemian dzieci na karku, to najlepiej robić to jedną ręką – żeby drugą w tym samym czasie móc pocieszać pierwszego bądź drugiego kuchcika.
Kiedy ciasto zagnieciemy, formujemy z niego kulkę i odkładamy przykryte szmatką na chwilę na bok. W tym czasie normalny człowiek [albo powiedzmy wprost – facet taki jak ja], spróbowałby zrobić nadzienie robiąc przy tym totalny syf w całej kuchni, wściekłby się co najmniej kilka razy „czemu to dziecko tak się drze bez przerwy”, wywalił całe nadzienie do kosza, bo nie wyszło, następnie wywalił ciasto, bo się zeschło i spróbowałby zacząć od nowa, jako że do ryczącego dziecka dołączyło drugie, to wychrzaniłby wszystko w pierony i załamany zamówił pizze przez telefon, albo na obiad zaserwował parówki z chlebem.
Natomiast moja żona w tym czasie:
Zrobiła nadzienie poprzez zmiksowanie twarogu z pomidorami bez skórki [mogą być z puszki, ale mogą być też świeże – ważne, żeby były ładnie dojrzałe i aromatyczne], dodała przypraw i posiekanej drobniutko melisy.
Nakarmiła drugiego kuchcika, który tym samym przestał urządzać cyrk jakby go ze skóry obdzierali.
Pocieszyła pierwszego kuchcika, który też miał zły humor i ułożyła do popołudniowej drzemki.
Rozwałkowała ciasto na pierogi i wykroiła z niego kółka.
Następnie nadziała pierogi nadzieniem i gotowała w osolonej wodzie aż wypłynęły na wierzch i jeszcze minutę.
Oczywiście cały czas trzymając na jednej ręce drugiego kuchcika.
Na ten moment właśnie ja łaskawie zszedłem z pracowni. Dostałem drugiego kuchcika na ręce z poleceniem, że mamy z ogrodu przynieść spory pęczek rukoli. No co było robić – tak zrobiliśmy. Muszę przyznać, że zrywanie rukoli jedną ręką, jak na drugiej trzyma się dziecko to nie taka prosta sprawa.
Wróciłem, a tam pierogi przesmażały się już na patelni z posiekaną czerwoną cebulą.
Zabrano mi rukolę, opłukano i porwano na talerze, a na nią te pierogi.
Kurka… jak mi to smakowało, mimo, że bez mięsa.
Pierogarnie powinna chyba otworzyć – najbliższa pierogarnia godna jakiejkolwiek uwagi jest w Ustroniu, to by tutaj pewnie furorę zrobiła, tym bardziej, że w tamtej pierogarni nie jadłem takich dobrych pierogów.
Tak się zastanawiam – czy to aby na pewno ja w tym domu powinienem tego bloga prowadzić.