Faworki
Kupione faworki jadłam tylko raz. Po raz pierwszy i ostatni. Nie umywają się do tych świeżych, robionych w domu, z dobrego, sprawdzonego przepisu.
Faworki smażymy z mamą co roku w okolicach Tłustego Czwartku. Przeważnie w weekend, tym razem jednak wyjątkowo udało nam się wygospodarować czas w środku tygodnia.
Moja mama próbowała smażyć faworki z wielu przepisów. Z tego, który podaję niżej, korzystamy już od 3 lat i chyba innych receptur już nie będziemy próbować. Te faworki zdają się być idealne: leciutkie, ultrakruche, delikatne, pełne bąbelków, nie nasiąkające tłuszczem i... po prostu pyszne.
Przepis pochodzi z książeczki „Słodki karnawał” Haliny Jachowskiej. Od razu mówię, że taka ilość faworków z tej ilości składników znika niemal od razu, dlatego warto robić je z podwójnej porcji :)
FAWORKI
200g mąki,
3 żółtka,
4 łyżki gęstej śmietany,
płaska łyżeczka proszku do pieczenia,
1 łyżka spirytusu,
szczypta soli,
tłuszcz do smażenia (dawniej mama używała smalcu, od 2 lat smażymy na Plancie i oleju w proporcji mniej więcej pół na pół),
cukier puder do posypania
Mąkę zmieszać ze śmietaną, zrobić zagłębienie, dodać żółtka, spirytus, szczyptę soli i proszek do pieczenia. Wszystkie składniki wymieszać i starannie wyrobić ciasto. Następnie mocno je „wybić”, tzn. uderzać w nie wałkiem, gdy się spłaszczy złożyć na pół znowu uderzać itd. przez 3-5 minut. Dzięki temu wtłoczone zostanie powietrze do ciasta i faworki będą kruche. Gotowe ciasto rozwałkować jak najcieniej, podsypując możliwie jak najmniejszą ilością mąki. Pokroić na paski mniej więcej 12 x 3 cm. Każdy pasek przeciąć na środku wzdłuż i przewinąć przez otwór.
W rondlu rozgrzać tłuszcz i do gorącego wrzucić kawałeczek ciasta – jeżeli od razu wypłynie, tłuszcz jest dostatecznie rozgrzany. Z przygotowanych faworków pędzelkiem strząsać nadmiar mąki i smażyć je z obu stron na jasnozłoty kolor. Usmażone osączyć na papierowych ręcznikach, przełożyć na talerz, obsypać cukrem pudrem.
Faworki smażymy z mamą co roku w okolicach Tłustego Czwartku. Przeważnie w weekend, tym razem jednak wyjątkowo udało nam się wygospodarować czas w środku tygodnia.
Moja mama próbowała smażyć faworki z wielu przepisów. Z tego, który podaję niżej, korzystamy już od 3 lat i chyba innych receptur już nie będziemy próbować. Te faworki zdają się być idealne: leciutkie, ultrakruche, delikatne, pełne bąbelków, nie nasiąkające tłuszczem i... po prostu pyszne.
Przepis pochodzi z książeczki „Słodki karnawał” Haliny Jachowskiej. Od razu mówię, że taka ilość faworków z tej ilości składników znika niemal od razu, dlatego warto robić je z podwójnej porcji :)
FAWORKI
200g mąki,
3 żółtka,
4 łyżki gęstej śmietany,
płaska łyżeczka proszku do pieczenia,
1 łyżka spirytusu,
szczypta soli,
tłuszcz do smażenia (dawniej mama używała smalcu, od 2 lat smażymy na Plancie i oleju w proporcji mniej więcej pół na pół),
cukier puder do posypania
Mąkę zmieszać ze śmietaną, zrobić zagłębienie, dodać żółtka, spirytus, szczyptę soli i proszek do pieczenia. Wszystkie składniki wymieszać i starannie wyrobić ciasto. Następnie mocno je „wybić”, tzn. uderzać w nie wałkiem, gdy się spłaszczy złożyć na pół znowu uderzać itd. przez 3-5 minut. Dzięki temu wtłoczone zostanie powietrze do ciasta i faworki będą kruche. Gotowe ciasto rozwałkować jak najcieniej, podsypując możliwie jak najmniejszą ilością mąki. Pokroić na paski mniej więcej 12 x 3 cm. Każdy pasek przeciąć na środku wzdłuż i przewinąć przez otwór.
W rondlu rozgrzać tłuszcz i do gorącego wrzucić kawałeczek ciasta – jeżeli od razu wypłynie, tłuszcz jest dostatecznie rozgrzany. Z przygotowanych faworków pędzelkiem strząsać nadmiar mąki i smażyć je z obu stron na jasnozłoty kolor. Usmażone osączyć na papierowych ręcznikach, przełożyć na talerz, obsypać cukrem pudrem.