Bezglutenowy groszek ptysiowy bez jajek
Kolejny skarb z archiwalnego kukbuka, zatem z fotą poglądową jeno. Powstawał przy okazji pieczenia bezglutenowego chleba i bardzo smakował, choć tak naprawdę wcale nie był groszkiem ptysiowym. Przyczyną jego podobieństwa była lekkość, "dziurawość", charakterystyczna dla ptysiowego ciasta. Jeremi się nim zajadał i wyobraźcie sobie, że dziś za normalnym groszkiem ptysiowym, choć może go jeść, nie przepada tak, jak przepadał za tamtym. Ten groszek to też fajny sposób na zupę krem, która z taką posypką od razu nie tylko lepiej wygląda, ale też smakuje. Z tego co pamiętam, naprawdę był pyszny.
Weźmy zatem:
150 g skrobi kukurydzianej*
50 g mąki kukurydzianej
ok. 250 ml wody
łyżkę oliwy
po łyżeczce soli i cukru
3 g suszonych drożdży (płaską łyżeczkę)
Wymieszać skrobię, mąkę z solą, a z wodą resztę składników. Wyrabiać mikserem z hakami ciasta przez 10 minut na najwyższch obrotach miksera, uformować natłuszczonymi palcami kuleczki wielkości małych orzechów laskowych, posmarować tłuszczem i wodą, odstawić na godzinę do wyrośnięcia (aż podwoją objętość). Wstawić do piekarnika z termoobiegiem nagrzanego do 200 stopni, po chwili zmniejszyć temperaturę do 170 stopni i piec ok. 10-15 minut.
*10 lat temu groszek ptysiowy powstawał z miksu, który z Węgier przywoziła ciocia Noemi, ale ten miks miał właśnie taki skład, jak podaję w przepisie