Pomidorowe szaleństwo
Pan, u którego zawsze kupuję pomidory uśmiecha się z daleka. Zajmuje miejsce obok pani, u której kupuję jajka, owoce, natkę pietruszki i koperek.
- Ile dzisiaj pani sobie życzy? - pyta pan. - Nie zapytał czy życzę sobie pomidory, bo to jest oczywiste:)
Od kilku sobót (bo duże warzywno-owocowe zakupy robie właśnie wtedy) kupuję po dwa kilo najbardziej dojrzałych pomidorów - takich na przetwory, oraz nieco mniej „zwykłych do jedzenia”.
Pomidory do przetworzenia są tak słodkie i miękkie, że szybciutko po przyjściu do domu muszę zabrać się do roboty:). Uważam też przy wkładaniu ich do mojego zakupowego wózka, aby nic na nich nie postawić.
Ulubione powiedzonko pana „od pomidorów”:
- Proszę wracać do domu ostrożnie, jak z odbezpieczonym granatem!
Tak więc wracam, co tydzień z dwoma kilogramami pomidorów, delikatnie wyjmuję je z torby i robię przeciery, najłatwiejsze i najszybsze na świecie. Właściwie, to nie mam na nie przepisu. Po prostu myję je, wrzucam do dużego garnka pokrojone na ósemki, rozgniatam tłuczkiem do ziemniaków i gotuję około 20 minut. Po tym czasie partiami wlewam pomidory na gęste, metalowe sitko i przecieram drewniana pałką do drugiego garnka.
Gdy już przetrę wszystkie pomidory, a na sitku zostaną same pestki, do przecieru dodaję łyżkę soli (sól konserwuje, a ja nie mam piwnicy i w ten sposób zabezpieczam się przed zepsuciem przecieru) i zagotowuję. Kto ma piwnicę, oczywiście może sól pominąć. Następnie wlewam do wyparzonych słoików, zakręcam i stawiam do góry nogami owinięte w koc, aby powoli stygły.
Z dwóch kilo pomidorów wychodzą mi 3 duże słoiki - jakieś 400 ml i 3 małe - około 150 ml.
Pomidory robię w taki sposób od kiedy Krzyś zaczął jeść normalne jedzenie (coś innego niż mleczko), czyli już parę dobrych lat! Jest to mój ulubiony (bo szybki i uniwersalny) sposób na smak prawdziwych pomidorów zimą. Takich, które naprawdę widziały słońce. Używam ich do zup i sosów.