Makowiec japoński Karolusia

Makowiec japoński Karolusia
Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Zdjęcie - Makowiec japoński Karolusia - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Składniki
  • 0,5 l mleka
  • 9 jajek
  • 1 k. margaryny PALMA
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 laska wanilii
  • 400 g maku
  • 400 g cukru pudru
  • 8 łyżek grysiku (kaszy manny)
  • 600 g jabłek
  • zapach rumowy i/lub migdałowy
  • bakalie (orzechy, rodzynki, skórka pomarańczowa itp. itd.)
Przygotowanie

Mak wypłucz w wodzie, odcedź, zalej mlekiem i gotuj na małym ogniu ok. 1 godziny. Następnie ostudź, odcedź i przepuść dwukrotnie przez maszynkę do mielenia z drobnym sitkiem. Jabłka obierz i zetrzyj na tarce z dużymi oczkami. Białka ubij na sztywną pianą z odrobiną soli. Żółtka, cukier, margarynę i ziarenka wanilii utrzyj na puszystą masę. Dodaj mak, odcedzone z soku jabłka, grysik, proszek do pieczenia, bakalie i wymieszaj. Na końcu delikatnie wmieszaj pianę z białek. Przełóż do szerokiej blaszki lub tortownicy i piecz ok. 40 - 45 minut w 180 st. C. Po przestudzeniu możesz ciasto polać lukrem lub polewą czekoladową i udekorować bakaliami.

Dla wyczarowania świątecznej atmosfery możesz dodać do ciasta nieco cynamonu i goździków.


Historia Przepisu z Szuflady Karolusia:


"Historia ta wydarzyła się 25 lat temu w 29 marca / w Wielki Piątek / 1991 roku. Pamiętam ją ze szczegółami i dzielę się z nią z uśmiechem na twarzy. Były Święta wielkanocne / triduum paschalne/. Miałam termin porodu mojego pierworodnego syna Karola na 30 marca. Byłam młodą mężatką. Mieliśmy obchodzić pierwsze święta w moim małżeństwie więc, mimo sterczącego brzucha, chciałam się wykazać moimi możliwościami cukierniczymi przed całą swoją rodzinką i mojego męża. Dlatego ochoczo zabrałam się za wypieki "hitów", które były pracochłonne ale pyszne. Oczywiście, jako mało doświadczona w kwestii porodu naczytałam się, że pierwsze dzieci rodzą się najczęściej po terminie, a ja czułam się dobrze, więc uśpiłam swoją czujność w kwestii ewentualnego porodu. W ogóle to nie brałam takiej wersji pod uwagę. Od rana w Wielki Piątek byłam na pełnych obrotach: strojenie, dekoracje, szykowanie święconki, wypieki ciast, babek; wszystko na mojej głowie; taki sobie postawiłam punkt honoru. Zrobiło się bardzo późno, około godziny 21-wszej wymyśliłam własnie jeszcze "Japończyka", bo pasował kolorystycznie do reszty ciast, tym bardziej, że po południu skończyłam całą procedurę parzenia maku i katowania się dwukrotnym jego mieleniem / dzisiaj używa się najczęściej gotowe masy, ale 25 lat temu nikomu się nawet to nie śniło/. Wszystko szło zgodnie z planem. Mój mąż wrócił z honorowej straży przy grobie Pana Jezusa, a ja już kończyłam łączenie składników do makowca. Piekarnik nagrzałam do odpowiedniej temperatury, masę przełożyłam na blaszkę. Schyliłam się by włożyć ciasto do piekarnika i..... w tym momencie ...co? Odeszły mi wody porodowe. W domu zawrzało, rozpoczęła się panika i pakowanie i wyjazd do szpitala. Nikt nie pamiętał o cieście, które zostało już w piekarniku bez mojego dozoru. / Miałam wówczas taki piekarnik, w którym piekłam intuicyjnie, na wyczucie - cóż takie czasy :)/. W szpitalu okazało się że akcja porodowa nie będzie natychmiastowa i odesłano mojego męża do domu. Na łóżku porodowym przypomniałam sobie o pysznym, uwięzionym w piekarniku, makowym cieście z jabłkami, ale było już za późno na jakiekolwiek dyrektywy ponieważ nie posiadałam komórki. Na drugi dzień tj. w Wielką Sobotę o 7 rano urodził się mój pierwszy syn Karol. Zapytacie sie co z ciastem? Otóż - ciasto nie zostało dopieczone, zrobiło się lekko zakalcowate, bo mój mąż za szybko wygasił piekarnik. Jednak wszystkim podobno smakowało, a szczególnie mojemu szwagrowi, który został Chrzestnym Ojcem mojego syna. Wszyscy jednogłośnie orzekli, że ciasto makowe będzie nazwane Karolusiem i jest ono ulubionym smakołykiem mojego syna, głównego bohatera mojej opowieści, aż do dziś."

Kategorie przepisów