O tym, jak weszłam w dwudziesty pierwszy wiek. I makaroniki

O tym, jak weszłam w dwudziesty pierwszy wiek. I makaroniki

Tak się złożyło, że dokładnie tydzień temu miałam urodziny. Tym razem zupełnie nie zgrały się ze wszystkimi innymi planami, jakie mamy: w jeden weekend ja uczestniczyłam w wieczorze panieńskim, w miniony to C. się bawił na kawalerskim. W sobotę jedziemy na wesele (już się nie mogę doczekać!), w związku z czym stwierdziłam, że nikt nie będzie miał czasu ani energii na zawracanie sobie głowy jakimiś tam urodzinami... Jak bardzo się myliłam! Siostry C. od tygodnia wypytują mnie o listę prezentów, a to generuje u mnie silną potrzebę ugoszczenia ich tortem. Ponieważ dzieli nas sporo kilometrów, C. ustalił ze swoimi rodzicami, że dużo wygodniej będzie zaprosić wszystkich do nich, my tylko przyniesiemy poczęstunek. I kiedy już wszystko zostało dokładnie zaplanowane, łącznie z tortem, okazało się, że w środę wypada pierwszy dzień w nowej pracy C... Trochę głupio byłoby wszystko odwoływać, w związku z tym zostanę, po raz pierwszy, sam na sam z całą jego rodziną. Jednak wieczór panieński spędziłam z piękniejszą połową, i był niezwykle udany, więc liczę na to, że i tym razem będzie miło. I że nagle, jakimś tajemniczym sposobem, nie zapomnę całego duńskiego, którego się do tej pory nauczyłam...
I choć przyjęcie urodzinowe przede mną, to C. już mnie obdarował. Stwierdził, że to najwyższa już pora, abym weszła w dwudziesty pierwszy wiek, i kupił mi telefon nowej generacji, czyli z dotykowym wyświetlaczem. Tu muszę nadmienić, że technicznie jestem ogromnie zacofana. Do tej pory byłam szczęśliwą posiadaczką Nokii X3 (pamięta ją ktoś jeszcze...?), nie mam ipada, mp3 (czy czegokolwiek się aktualnie używa do słuchania muzyki), czytnika ebooków, ani w ogóle nic z tych rzeczy. Jestem zadowolona z mojego pięcioletniego laptopa, na którym nie chodzą żadne bardziej zaawansowane gry niż Gold miner, a PS3 przyprawia mnie często o bóle głowy. Unikałam tematu nowego telefonu jak mogłam, ale w końcu zostałam postawiona przed faktem dokonanym. I wiecie co? Podoba mi się. Sama nie wierzę, że to piszę... Ale to prawda. Mogę robić zdjęcia wszystkiego dookoła, mam świetny słownik, który bardzo mi się przydaje, mogę wysyłać i odbierać mmsy, a nawet mam zainstalowanego skypa. Dodatkowo C. zamówił mi do niego śliczną skarpetę nowej generacji, czyli urocze opakowanie z klapką z motywem kwitnącej wiśni. I teraz już nikt nie będzie na mnie dziwnie patrzył, gdy będę odbierać telefony przy ludziach. Co prawda na razie wywołuję salwy śmiechu brakiem umiejętności w obsłudze, ale się nauczę - bo chcę. Ten dwudziesty pierwszy wiek i wszystkie technologie to jednak nie taka straszna sprawa... Kto wie, może z czasem przekonam się do czytnika...? (W to akurat zupełnie nie wierzę, ale kiedyś nikt nie wierzył, że człowiek stanie na Księżycu, prawda...?)
Dzisiaj więc, troszkę z okazji urodzin, mam dla Was coś nieco bardziej eleganckiego. Z wykorzystaniem jeżynowego curdu, oczywiście.
Makaroniki miały wyjść bardziej fioletowe, ale mieszanie barwników nie do końca mi wyszło. Niemniej, wyglądają i smakują pierwszorzędnie - mają falbankę, gładką powierzchnię, są okropnie słodkie i mocno migdałowe; czyli takie, jak makaroniki być powinny. Do tego lekko kwaskowate przełożenie z jeżynowego curdu, które nie tylko świetnie uzupełnia i równoważy słodycz ciasteczek, ale też wygląda wręcz bajecznie. Jeśli macie trochę czasu i cierpliwości - spróbujcie. To wcale nie jest takie trudne, na jakie wygląda.
Makaroniki z jeżynowym curdem
Zdjęcie - O tym, jak weszłam w dwudziesty pierwszy wiek. I makaroniki - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Składniki: (na 25 złożonych makaroników)

  • 140 g białek
  • 175 g mielonych migdałów
  • 175 g cukru pudru
  • 65 ml wody
  • 175 g cukru
  • fioletowy barwnik spożywczy


dodatkowo:


Migdały z cukrem pudrem zmielić w młynku do kawy, a następnie przesiać przez drobne sitko. 70 g białek ubić na sztywną pianę. W czasie ubijania z cukru i wody zagotować syrop. Gdy osiągnie temperaturę 115 st. C., zdjąć z ognia i wąskim strumieniem, powoli wlać do białek, cały czas ubijając. Miksować jeszcze przez 10 minut, aż beza całkowicie wystygnie.
Do migdałów z cukrem dodać pozostałe 70 g białek, wymieszać na gładką pastę. Dodać 1/3 bezy, wymieszać. Dodać resztę, delikatnie, ale dokładnie połączyć. Dodać bawrnik, wymieszać. Masa nie powinna być zbyt lejąca, ale też nie całkiem sztywna. Masę przełożyć do rękawa cukierniczego z okrągłą końcówką 8 mm, wyciskać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia koła tej samej wielkości. Odstawić na 1 godzinę, aby utworzyła się skorupka.
Piec w 150 st. C. przez 15-20 minut. Wystudzić, delikatnie zdjąć z blachy.
Wystudzone makaroniki przekładać curdem, podawać od razu.
Smacznego!
Zdjęcie - O tym, jak weszłam w dwudziesty pierwszy wiek. I makaroniki - Przepisy kulinarne ze zdjęciami Curd można wymieszać z jedną czy dwoma łyżkami likieru z czarnych porzeczek, jeśli deser nie jest przeznaczony dla dzieci. Z pewnością uszlachetni to smak i sprawi, że makaroniki będą jeszcze bardziej wyjątkowe. Ja chciałam tak zrobić, ale najzwyczajniej w świecie... Zapomniałam.

Kategorie przepisów