O imionach. I drożdżówkach z morelowym twarożkiem
 
            Imiona... Dziwna jest z nimi sprawa. Kiedy kogoś poznajemy, pierwszą rzeczą, którą na temat tej osoby słyszymy, jest jej imię. Czasem utrwala nam się od razu; bywa, że ulatuje w rejony, z których ciężko jest je później ściągnąć. Moja ostatnia współlokatorka z internatu miała na imię Monica. Gdy mi się przedstawiała, imienia nie dosłyszałam; lub też coś rozproszyło moją uwagę, i go nie zakodowałam. Za to ubzdurałam sobie, że nazywa się Julie, i kiedy w końcu ktoś mnie litościwie po tygodniu z błędu wyprowadził, zrazu nie mogłam się przestawić. Bo jak to tak...? Przecież Julie pasowało do niej znacznie bardziej! 
 I o ile ta sytuacja jest krępująca, ostatnio doświadczyłam podobnej, ale w dużo większym natężeniu. W poniedziałek wyręczałam w pracy zaproszenia na ślub; wszystko poszło gładko, koledzy się cieszyli i dziękowali, ja się uśmiechałam i rumieniłam. W środę natomiast uświadomiono mi, że Mads, który pracuje z nami od niemal roku, tak naprawdę ma na imię Bas! (Nie pytajcie; niech wystarczy jedno słowo: Holender. Ale nie latający.) Najpierw zrobiło się strasznie głupio i wstyd, no bo jak to tak...? Później przypomniałam sobie sytuację, która nastąpiła krótko po jego przybyciu; jedna z koleżanek (już z nami nie pracuje) nie mogła się nadziwić, że Mads jest z Holandii, a ma typowo duńskie imię! I tak utkwiło mi to w głowie, że chociaż Bas słyszałam kilkanaście, a może kilkadziesiąt razy dziennie przez ponad pół roku, w magiczny sposób między moich uchem a mózgiem zamieniało się w Mads. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nie potrafię się przestawić. Bas już chyba zawsze pozostanie dla mnie Madsem... Ale to dobry chłopak i się na mnie o to nie gniewa. 
 Ja natomiast nie mogę wyjść z szoku, jak zadziwiający potrafi być ludzki mózg... 
 Pogoda w Danii po powrocie z wakacji zdecydowanie nie dopisywała - pochmurno, deszczowo; trzynaście kresek powyżej zera to już był prawdziwy cud. I choć prognozy nadal nie są zbyt obiecujące, to dzisiaj nagle zrobiło się w miarę ciepło i słonecznie. Zachęcona takim obrotem sprawy, nabrałam ochoty na piknik. Nie mam pojęcia, czy się uda, bo aura w weekend z pewnością będzie kaprysić, nie mniej mam dla Was przepis idealnie na piknik się nadający. Pyszne, mięciutkie drożdżówki z owocowym twarożkiem. Przez dodatek moreli nadzienie jest dość rzadkie i ciasto trochę ciężko się kroi i zawija, ale za to wynagradza te niedogodności smakiem. Delikatna nutka pomarańczy świetnie się bowiem z morelowym smakiem komponuje. Należy też pamiętać, że drożdżowe na maślance jest bardziej wilgotne i dłużej zachowuje świeżość; choć oczywiście, najlepsze i tak jest zaraz po upieczeniu. Słodkie, owocowe, drożdżowe bułeczki z pewnością wzbudzą wiele achów. 
 Przepis bazowy znalazłam u Doroty, po czym nieco go zmodyfikowałam według własnego widzi mi się. 
 Drożdżówki z morelowym twarożkiem 
  
 
 Składniki: (na 12sztuk)
- 765 g mąki pszennej
- 55 g cukru
- 1/2 łyżeczki soli
- 20 g świeżych drożdży
- 230 g letniej maślanki
- 90 g masła
- 3 jajka
 nadzienie:
- 60 g serka kremowego
- 30 g miękkiego masła
- 1 żółtko
- skórka otarta z 1 pomarańczy
- 75 g cukru
- 150 g moreli
- 1,5 łyżki mąki pszennej
 dodatkowo:
- 1 żółtko
- 2 łyżki mleka
 lukier:
- 150 g cukru pudru
- 4-5 łyżek soku z pomarańczy
 Drożdże rozetrzeć z cukrem, dodać 2 łyżki maślanki i 2 łyżki mąki. Wymieszać, odstawić na 15-20 minut. Masło rozpuścić i przestudzić. Mąkę przesiać do dużej miski. Dodać rozczyn, pozostałą maślankę, jajka i sól. Zagnieść ciasto. Wlać przestudzone masło, wyrobić gładkie ciasto. Przykryć miskę ściereczką, odstawić na 1-1,5 godziny w ciepłe miejsce. 
 W tym czasie przygotować nadzienie. Morele przekroić na połowy, wyjąć pestki i zmiksować owoce na gładki mus. Dodać serek, masło, żółtko, skórkę z pomarańczy, cukier i mąkę. Wymieszać. 
 Wyrośnięte ciasto raz jeszcze szybko zagnieść. Rozwałkować na prostokąt o wymiarach 60x30 cm. Posmarować nadzieniem, a następnie złożyć w poziomie trzy razy. Przekroić na 12 kawałków. Bułeczki układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, skręcając każdą na środku. Odstawić do napuszenia na 20-30 minut. 
 Po tym czasie posmarować bułeczki żółtkiem roztrzepanym z mlekiem. 
 Piec w 180 st. c. przez 25-30 minut. Przestudzić. 
 Cukier puder przesiać, wymieszać z sokiem z pomarańczy. Polukrować jeszcze ciepłe drożdżówki. 
 Smacznego! 
 A przede mną wolny weekend. Nie macie pojęcia, z jaką niecierpliwością na niego czekam...
 
            